Coulter Catherine -Wiking 02- Walkiria, Cykl Wiking

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Catherine Coulter
WALKIRIA
Chromy dosiądzie konia, bezręki powiedzie stada,
Głuchy w walce wykaże się męstwem bez granic;
Ślepiec lepszy jest od trupa na marach - Trup nie przyda się nikomu.
Rozdział 1
Clontarf, twierdza duńska w Irlandii, 910
Położył palec na ustach i popatrzył na swoich ludzi. Dwaj mężczyźni przeszli kładkę nad
głębokim parowem najciszej, jak tylko mogli, chociaż nie musieli zachowywać aż tak daleko
posuniętych środków ostrożności, gdyż błyskawica przecięła nocne niebo, a po chwili rozległ
się potężny grzmot, głośniejszy niż wojny bogów. Upiorna biel nieba i drżenie ziemi
wydawały się zjawiskami równie stałymi jak ulewny deszcz, zasnuwający niebo i ziemię, tak
gęsty, że nie było widać własnej wyciągniętej dłoni. Jednak Rorik dobrze wiedział, co czyni.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Machnął ręką w stronę podążających za nim Haftera
i Sculli, a jego wargi rozciągnęły się w okrutnym uśmiechu. Einar był w twierdzy, musiał tam
być. Tak utrzymywał człowiek Rorika, Aslak, który przesłał tę wiadomość zaledwie przed
tygodniem. Tak, Einar musiał tam być, mimo że jakaś wiedźma wrzeszczała z wałów, że jest
w Dublinie u króla. Wiedźma była prawdopodobnie nałożnicą Einara i kłamała, starając się
go chronić. Dotarli do tylnych odrzwi, solidnych i grubych, mogących długo opierać się
taranowi oblężniczemu. Tego dnia miały być otwarte, przynajmniej tak obiecał Aslak.
Rzeczywiście stały otworem. Rorik nieznacznie je uchylił, po czym dał znak swoim ludziom,
by się zbliżyli. Bezszelestnie podeszli i stanęli tuż za nim. Pochylił się, wyjął nóż i wśliznął
się do środka. Nagle usłyszał za sobą czyjś głos: - Brać go! Nie ucieknie! Nie zabijać!
Gwałtownie się cofnął i zobaczył trzech mężczyzn z wyciągniętymi mieczami, którzy
zmierzali w jego stronę po szerokiej kładce, wciąż zawieszonej nad parowem. Ogarnęło go
szaleństwo i żądza krwi. Przed nim stał tuzin uzbrojonych mężczyzn, gotowych do boju, ale
nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia. Nie zamierzał się wycofać, mimo że był w stanie
w pojedynkę zabić tych trzech ludzi na kładce. Nie, czuł potrzebę parcia naprzód. Wśród
stojących naprzeciwko niego był Einar, człowiek, którego nigdy jeszcze nie widział.
Wykrzyknął jego imię, nazywając go tchórzem i mordercą, i prowokując go do stawienia mu
czoła. - Einar! Einar! Wojownicy garnizonu, utworzywszy zwarty szereg, zbliżali się z
uniesionymi tarczami i mieczami. Zaryczał głośno jak ranny zwierz. Ci ludzie chronili Einara.
Rorik uniósł miecz i jak szaleniec wdarł się pomiędzy mężczyzn. Krew dziko tętniła mu w
żyłach, a mózg ogarnęła gorączka zabijania. Przedarł się przez otaczających go wojowników.
Einar musiał tam być. Ukrywał się, osłaniał się swoimi ludźmi jak tarczą, ale Rorik był
zdecydowany go znaleźć i poderżnąć mu gardło. Usłyszał ryk bólu, po chwili kolejne krzyki,
ale nie zwracał na nie uwagi. - Einar! Znów usłyszał z tyłu krzyk tego samego mężczyzny: -
Nie zabijajcie go! Nagle chwycił go las rąk; został powalony na kolana w błotnistą ziemię.
Uderzył mieczem na odlew, opuścił tarczę i zagłębił nóż w czyjejś nodze, wycinając kawał
mięsa. Uścisk rąk na chwilę zelżał; udało mu się wstać, z nożem w jednej ręce, a ociekającym
krwią mieczem w drugiej. Powodowany jedynie ślepą żądzą zemsty, krzyczał i przeklinał, z
oczami błyszczącymi czerwonawo jak u demona. Grzmot zatrząsł ziemią pod stopami.
Mężczyźni odskoczyli, ale zaraz potem otoczyli go kołem i poruszali się to w prawo, to w
lewo w reakcji na jego ruchy, na palcach, w każdej chwili gotowi do ataku. Wyzywał ich od
tchórzy i sukinsynów. Gunleik, komendant garnizonu, stał za kręgiem wojowników i
przyglądał się Rorikowi. Jego dwaj towarzysze byli już pojmani. Odnieśli niezbyt poważne
obrażenia. Obaj odznaczali się niezwykłą siłą i odwagą. Jeden z nich był wysoki na prawie
dwa metry, lecz padł jak dąb, kiedy Ivar uderzył go w głowę obuchem topora. Drugi pośliznął
się w błocie, a wtedy czterem mężczyznom udało się go przytrzymać i ogłuszyć rękojeścią
miecza. Lecz ten dzielny mężczyzna o dzikim spojrzeniu z pewnością jeszcze się nie poddał,
nie dałby się też wziąć podstępem, mimo to Gunleik nie chciał go zabijać. Czterech ludzi
przytrzymywało go, krzycząc z bólu. Nie zabijajcie go! - krzyknął znów Gunleik. Lecz jego
ludzie byli rozjuszeni i łaknęli krwi. Musiał to przerwać. Lada chwila mogli zabić przybysza.
Wyjął nóż zza pasa, a potem wolno, ostrożnie uniósł go i starannie wymierzył. Kiedy Rorik
odwrócił się w jego stronę, Gunleik wypuścił nóż, który jak srebrzysta strzała przeciął ścianę
deszczu i wbił się w prawe ramię przybysza. Nie uszkodził kości, tylko mięśnie, dokładnie
tak, jak zaplanował to Gunleik. Rorik jęknął i zachwiał się pod siłą uderzenia, ale nie upadł. Z
krzykiem rzucił się na najbliżej stojącego mężczyznę, był już jednak wolniejszy; ludzka
słabość brała górę nad niezłomnym duchem wojownika, nadwątlając jego siły. Potknął się,
lecz zaraz przyjął wyprostowaną postawę. Stojąc w środku kręgu, wciąż toczył mieczem
dookoła. - Odsunąć się! - krzyknął Gunleik. - Emund, spokój! Rozkazuję, nie zabijać go! - To
nie mogło już potrwać długo. W końcu ten wojownik był tylko zwykłym śmiertelnikiem.
Niedługo ból zaćmi mu oczy, potężne ramię zdrętwieje, mięśnie ściągną się i Rorik upadnie.
Ten jednak nie czuł bólu, miał tylko wrażenie, że coś zimnego przeszyło mu ramię. Nie
wiedział, co to jest, nie zdążył się też tym zaniepokoić. Tylko przez chwilę doświadczał
dziwnego uczucia rozdarcia. Nagle przez krąg mężczyzn zaczęła przepychać się jakaś
kobieta. Patrzyła na niego, na nóż tkwiący mu w ramieniu, na połyskującą w deszczu
rękojeść. Rorik wciąż trzymał się prosto, jedną ręką zataczając szerokie kręgi mieczem, a
drugą mierząc nożem w tych, którzy odważyli się zbliżyć. Kobieta sprawiała wrażenie
śmiertelnie przerażonej. Ale jeśli tak było, to dlaczego się tu znalazła? Dlaczego na niego
patrzyła? Dlaczego podchodziła coraz bliżej? Wdarła się pomiędzy dwóch mężczyzn i była
coraz bliżej. Nagle Rorik zdał sobie sprawę, że jest to ta sama kobieta, która go okłamała,
czarnowłosa wiedźma, nałożnica Einara. - Mirana! Wracaj! To był głos mężczyzny, który
rzucił w niego nożem i krzyczał do wojowników, żeby go nie zabijali, jednak kobieta nie
zwracała na niego uwagi. Powoli, z wyciągniętą ręką, podeszła do Rorika. Któryś z
wojowników usiłował ją powstrzymać, ale odtrąciła jego rękę. Czyżby była szalona? A może
widziała, że Rorik jest bliski śmierci, że nie jest już w stanie nikogo zabić? On tymczasem
patrzył na nią, myśląc, że ma przed sobą irlandzką wiedźmę. Jej włosy, czarne jak dusza
chrześcijańskiego niegodziwca, nadawały jej twarzy wygląd pośmiertnej maski. Wyraźnie się
go nie bała, a przynajmniej nie było tego widać na zalanej deszczem twarzy. Patrzył na
wyciągniętą dłoń, równie białą jak twarz. Zapewne przyszła tu, żeby zabrać go do Walhalli.
W takim razie była walkiria. Nie, to niemożliwe. Walkirie były jasnowłose i postawne, a ta
dziewczyna była drobna, wręcz chuda. Poza tym była śmiertelniczką... tak, z tymi czarnymi
włosami spływającymi na ramiona i piersi była tylko kobietą i... wrogiem. Mógł ją zabić,
gdyby tylko jej 'osięgnął. Jego ruchy stały się wolniejsze. Nie mógł oderwać od niej wzroku;
było w niej coś, co go przyciągało. Patrzył na jej usta, posiniałe z zimna, słyszał
wypowiadane przez nią słowa, ale ich nie rozumiał. Ogarnęła go potworna słabość, która
oplotła go jak pająk swą ofiarę, przyprawiając o dziwną ociężałość. Czuł, że traci ducha,
zostaje pozbawiony tego, co dotąd czyniło Rorika Haraldssona mężczyzną, wojownikiem i
utrzymywało go przy życiu. Nie był w stanie oddychać. Wiedział, że w jego ramieniu tkwi
nóż; dostrzegał srebrzyste ostrze prawie po rękojeść pogrążone w jego ciele, biel kościanego
trzonka. Ogarnęła go taka słabość, jakby chwyciła go w ramiona i ścisnęła z całej siły,
przyprawiając o niemęską miękkość w kolanach. Wiedźma odezwała się do niego słodkim
głosem. - Odłóż broń. Jesteś ranny. Nikt nie zrobi ci krzywdy, przysięgam. Daj mi miecz. -
Wyciągnęła do niego ręce o niezwykle małych dłoniach i nadgarstkach tak wątłych, że
mógłby je bez trudu złamać. Zmarszczył czoło, wciąż widząc ją przed sobą. Nie zwracała
uwagi na deszcz ani na fakt, że Rorik bez trudu mógł ją odepchnąć, i wyciągała do niego ręce.
Miał ochotę ją zabić, chwycić za tę białą szyję. - Odłóż miecz. Pokręcił głową i postąpił krok
w jej stronę z uniesionym mieczem, a potem wolno opadł na kolana. Spojrzał na mokrą
ziemię, poczuł chłód deszczu, a powietrze otoczyło go ciężkim całunem. Upadł na twarz i z
trudem przewrócił się na bok. Zimne błoto wydawało się przywierać do jego duszy. To był
bezlitosny chłód porażki. Przegrał i pozostała mu już tylko śmierć.
Rozdział 2
czarnowłosa wiedźma pochylała się nad nim, jej biała twarz była bardzo blisko. Mówiła coś
do niego cichym, łagodnym głosem, ale niczego nie rozumiał. Przez chwilę zastanawiał się,
czego od niego chce, ale nie miało to żadnego znaczenia. Szukał śmierci. Przegrał, zawiódł
siebie, ojca i matkę. Wypuścił powietrze i znów zapadł się w otchłań. Obraz dziewczyny
zniknął. Mirana cofnęła się od łoża. Ranny na swoje szczęście był nieprzytomny. Patrzyła, jak
Gunleik nachyla się nad nim, jedną ręką chwyta się oparcia łoża, zaciska palce na kościanej
rękojeści i wyciąga nóż z ramienia. Zrobił to szybko i sprawnie. Z rany buchnęła czerwona
gęsta krew; było jej zbyt wiele, spływała po ramieniu na jasne włosy okrywające tors. Mirana
przycisnęła czystą ściereczkę do rany. Gunleik wytarł nóż w tunikę i schował go do pochwy,
po czym odchrząknął i odsunął Miranę na bok. - Jestem silniejszy - powiedział, siadając na
łożu i uciskając ranę. - Nie wiesz przecież, kim on jest - zwróciła uwagę, ocierając brud z
twarzy nieznajomego. - Nie. Ale wiem, że gdyby dopadł Einara, powiedziałby mu, kim jest, a
zabijając go, patrzyłby mu w oczy. - Dlaczego chcesz ocalić mu życie? Einar nie ma litości
dla złodzieja, który kradnie kurę. Więc co zrobiłby z tym mężczyzną? - Zabiłby go powoli i z
rozkoszą. Mirana wytarła twarz nieznajomego, bladą i ściągniętą w świetle świecy z knotem z
sitowia. - Pozwól mu umrzeć - powiedziała w końcu. - Nie mogę. Jestem lojalny wobec
twojego brata. To on zadecyduje o losie tego człowieka. Poza tym musimy się dowiedzieć,
kim jest, czego chce i dlaczego tak bardzo nienawidzi Einara. Tu w grę musi wchodzić silna,
zapiekła nienawiść. Musimy się dowiedzieć, kto to jest. - Zapytaj o to jego ludzi, kiedy
odzyskają przytomność. - Oczywiście, że ich zapytam, ale wątpię, czy nam powiedzą. Nie,
muszę porozmawiać z tym człowiekiem, ponieważ to on jest ich przywódcą i to on szuka
zemsty. - Gunleik był pewien, że nieznajomy niczego mu nie powie, dopóki nie zobaczy
Einara, a nawet wtedy tego nie zrobi, jako że nie udało mu się zemścić. Zapewne umrze, nie
wyjawiając swej tożsamości. - Dlaczego mój brat budzi taką nienawiść? Gunleik mocniej
przycisnął szmatkę do rany, widząc, że krew wciąż wypływa spod grubej warstwy wełny. -
Będziesz musiała zapytać o wszystko Einara. Wydaje mi się, że on może rozpoznać tego
człowieka. Wyczuwam w nim nienawiść, która mrozi duszę. - Jest bardzo młody -
powiedziała Mirana. - W srebrnym hełmie wygląda jak demon i budzi lęk, ale to tylko
człowiek i... - Tak, to tylko człowiek, Mirano, lecz dobrze zbudowany i silny, prawdziwy
wojownik. Mam nadzieję, że Einar pozwoli mu umrzeć z godnością. Mirana również miała
taką nadzieję, dobrze wiedziała jednak, że jej brat nie będzie w stanie powstrzymać się od
przyjemności, bo widok ludzkiego cierpienia zawsze dostarczał mu wiele radości. Pomyślała,
że nieznajomy jest bardzo przystojny. Odwróciła wzrok. Kiedy ten mężczyzna walczył na
dziedzińcu, jego miecz lśnił jak srebrne naramienniki, wciąż okrywające mu ręce. Tak,
wyglądał jak demon, na pewno jednak nie przypominął starego diabła, ze swoimi złocistymi
włosami i wspaniale umięśnionymi nogami był bowiem postawny, krzepki i urodziwy. Miał
na sobie tylko tunikę związaną w pasie i solidne skórzane buty z rzemykami plecionymi aż do
kolan. Przyślę tu dwie kobiety, żeby zdjęły z niego mokrą tunikę i obmyły go z krwi i błota. -
Będę uciskał ranę. Krwotok pomału ustępuje. Przysłała dwie nałożnice Einara. Nie była
uczciwa względem ciebie. Istotnie, ten mężczyzna był niezwykle dorodny, miał wyraziste
rysy twarzy o mocnych kościach policzkowych, złote łuki brwi i głęboki dołek w podbródku.
Niech nad nim wzdychają i pieszczą jego ciało te lubieżnice. Wmawiała sobie ze nic jej to nie
obchodzi. Nie chciała sama się nim zająć, gdyż sprawiłoby jej to zbyt wiele bólu, litowałaby
się i nad sobą, i nad nim. Zrobiło się późno. Mirana dopilnowała, żeby ich czterej ranni ludzie
otrzymali należytą opiekę. Nikt nie zginął, Thorowi niech będą dzięki. Dwaj obcy wojowie
zostali związani i zamknięci w szopie. Ich rany również zostały opatrzone. Mieli lekkie-
obrażenia, ale czuli potworny ból głowy. Powiedziała Ivarowi, który ich pilnował, żeby nie
spuszczał ich z oka, gdyż są dla nich niezwykle cenni- mogą zdradzić, kim jest ich
przywódca. Gunleik polecił ludziom obserwowanie reszty wrogów, którzy zziębnięci stali na
plaży, w milczeniu kryjąc się przed deszczem pod niedźwiedzimi skórami. Zapewne jeszcze
nie wiedzieli, że ich przywódca został pokonany. Dochodziła północ. Mirana wstała i się
przeciągnęła. Męż czyźni chrapali na ławach ustawionych wzdłuż ścian, zawi nięci w
wełniane pledy lub niedźwiedzie skóry. Gunleik stał, wpatrując się w pomarańczowo
migocące drewienka w pale nisku, znajdującym się pośrodku długiego domu. Pobruż dżona
twarz zdradzała zdecydowanie, jasnoszare oczy były spokojne jak środek burzy. Jego gołe
nogi nie wyglądały jak nogi wojownika, były krzywe, choć naznaczone bliznami z wielu
walk. - Jak myślisz, kiedy wróci mój brat? - zapytała cicho. - Twój przyrodni brat, Mirano.
Powiedział mi, że wróci za dwa dni. Uśmiechnęła się, słysząc zdecydowanie w głosie
Gunleika. - Myślałam tylko o tym wojowniku. Nie miał w planie podboju. Przypłynęło tu nie
więcej niż trzydziestu ludzi w dwóch łodziach. Nie zamierzał iść dalej, przyszedł prosto do
twierdzy, żeby dostać w ręce Einara. Tak, podziwiam jego przemyślność. Musiał wiedzieć o
tylnym wejściu, ale czekał, aż rozszaleje się burza i zapadną ciemności. Jego wyzwania,
przekleństwa i obraźliwe słowa to tylko blaga, prowokacja. Przybył tu z zaledwie dwoma
wojownikami. Chcieli wejść do twierdzy, znaleźć Einara i go zabić. Pozostali mieli robić
zamieszanie na plaży, przyciągając uwagę moich ludzi. Podziwiam go, Mirano. Jest odważny
i podjął wielkie ryzyko. Ale jego plan się nie powiódł i będzie musiał umrzeć. - Jego ludzie są
na plaży. Myślisz, że kiedy się zorientują, że mu się nie powiodło, odpłyną bez niego? Na
pewno nie będą szturmować twierdzy, nie mają żadnych szans. Gdybym był jego
wojownikiem, czekałbym na niego, aż diabeł chrześcijan przyszedłby po moją duszę. Ja też
bym czekała - oznajmiła i zapatrzyła się w dogasąjący ogień. - Na pewno wiesz, że to
oznacza, iż mamy w Clontarf, jego człowieka, szpiega. Wiem. Znajdę go. Muszę to zrobić jak
najszybciej, bo lord Einar wpadnie w gniew. Mirana pomyślała, że jej brat może ukarać
Gunleika. Nałożyła owsianki do miski i podała starszemu mężczyźnie. Nic nie jadłeś. To
smaczne. Tu masz miód. Jedz. Znajdziemy tego szpiega, nie martw się. Popatrzyła na niego z
miłością. Był jej bliski jak ojciec, który umarł, gdy miała dwanaście lat. Została wtedy
posłana do Clontarf i oddana pod opiekę przyrodniego brata. Tu poznała Gunleika, który
obchodził się z nią delikatnie, chociaż był powściągliwy w okazywaniu uczuć. Nauczył ją
posługiwać się z bronią, bo tylko to potrafił. Einar zgodził się na to. Mirana zdawała sobie
sprawę, że świadomość, iż siostra potrafi szyć, gotować, prowadzić gospodarstwo, a także
walczyć jak mężczyzna, sprawia mu sporą satysfakcję. Tak, Einar był właśnie taki. Stary
Halak podszedł do niej i poklepał ją po ramieniu, życząc dobrej nocy. Pokiwała głową i
podziękowała mu. Był dobrym człowiekiem i służył jej z oddaniem. Załatał też dziurę w
dachu, tak że deszcz nie wlewał się już do chaty. W środku było ciepło, w powietrzu unosił
się niebieskawy dym, niezbyt gęsty i nie powodujący kłopotów z oddychaniem. Patrzyła, jak
Gunleik je owsiankę, najpierw powoli, potem, gdy poczuł, jak bardzo jest głodny, z coraz
większym apetytem. Minęło zaledwie kilka godzin, odkąd przypłynęły tu dwie obce łodzie,
ale wydawało się to bardzo odległe w czasie. Mirana natychmiast domyśliła się, kto jest ich
dowódcą. Stał na plaży, jakieś dwadzieścia metrów poniżej twierdzy Clontarf, z szeroko
rozstawionymi nogami, z głową odchyloną do tyłu, i prowokował ich, zarzucał tchórzostwo,
szydził z Einara ukrywającego się za spódnicą wiedźmy. To ona musiała odpowiedzieć.
Kiedy krzyknęła, że jej brata nie ma w twierdzy, nieznajomy wybuchnął szyderczym,
pogardliwym śmiechem, który długo dzwonił w powietrzu. Ludzie Einara, skupieni na
dziedzińcu, wpadli w gniew; niemal czuła towarzyszące im napięcie. Musiała zareagować,
była wszak siostrą pana tej twierdzy. - Jestem Mirana, siostra Einara. Mój brat jest w Dublinie
u króla. Nigdy nie zapomni postawy przybysza, kiedy arogancko odkrzyknął: - Pani, wracaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki