Coulter Catherine - Wiking 02 - Walkiria, Coulter Catherine(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tytuł oryginału
LORD OF HAWKFELL ISLAND
Copyright © 1993 by Catherine Coulter
Koncepcja serii
Marzena Wasilewska-Ginalska
Projekt okładki
Sławomir Skryśkiewicz
Skład i łamanie
„KOLONEL"
For the Polish translation
Copyright © 2001 by Wydawnictwo Da Capo
For the Polish edition
Copyright © 2001 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
Mojej babci Schatz, która nauczyła mnie czytać, kiedy
miałam trzy lata, i opowiadała mi niesamowite historie.
bvła wspaniałą kobietą obdarzoną pięknym sopranem
i bujną wyobraźnią i bardzo mnie kochała.
ISBN 83-7157-463-0
Chromy dosiądzie konia, bezręki powiedzie stada,
Głuchy w walce wykaże się męstwem bez granic;
Ślepiec lepszy jest od trupa na marach -
Trup nie przyda się nikomu.
Havamal,
pochodzący z dziewiątego wieku zbiór wcześniej­
szych poematów zawierających powiedzenia przypisywane
Odynowi.
Clontarf, twierdza duńska w Irlandii, 910
ołożył palec na ustach i popatrzył na swoich ludzi.
Dwaj mężczyźni przeszli kładkę nad głębokim parowem
najciszej, jak tylko mogli, chociaż nie musieli zachowywać
aż tak daleko posuniętych środków ostrożności, gdyż bły­
skawica przecięła nocne niebo, a po chwili rozległ się potężny
grzmot, głośniejszy niż wojny bogów. Upiorna biel nieba
i drżenie ziemi wydawały się zjawiskami równie stałymi
jak ulewny deszcz, zasnuwający niebo i ziemię, tak gęsty,
że nie było widać własnej wyciągniętej dłoni. Jednak Rorik
dobrze wiedział, co czyni. Wszystko przebiegało zgodnie
z planem. Machnął ręką w stronę podążających za nim
Haftera i Sculli, a jego wargi rozciągnęły się w okrutnym
uśmiechu.
Einar był w twierdzy, musiał tam być. Tak utrzymywał
człowiek Rorika, Aslak, który przesłał tę wiadomość zaledwie
przed tygodniem. Tak, Einar musiał tam być, mimo że jakaś
wiedźma wrzeszczała z wałów, że jest w Dublinie u króla.
Wiedźma była prawdopodobnie nałożnicą Einara i kłamała,
starając się go chronić.
9
p
CATHERINE COULTER
WALKIRIA
Dotarli do tylnych odrzwi, solidnych i grubych, mogących
długo opierać się taranowi oblężniczemu. Tego dnia miały być
otwarte, przynajmniej tak obiecał Aslak.
Rzeczywiście stały otworem. Rorik nieznacznie je uchylił,
po czym dał znak swoim ludziom, by się zbliżyli. Bezszelestnie
podeszli i stanęli tuż za nim.
Pochylił się, wyjął nóż i wśliznął się do środka. Nagle
usłyszał za sobą czyjś głos:
- Brać go! Nie ucieknie! Nie zabijać!
Gwałtownie się cofnął i zobaczył trzech mężczyzn z wyciąg­
niętymi mieczami, którzy zmierzali w jego stronę po szerokiej
kładce, wciąż zawieszonej nad parowem.
Ogarnęło go szaleństwo i żądza krwi. Przed nim stał tuzin
uzbrojonych mężczyzn, gotowych do boju, ale nie miało to
w tej chwili żadnego znaczenia. Nie zamierzał się wycofać,
mimo że był w stanie w pojedynkę zabić tych trzech ludzi na
kładce. Nie, czuł potrzebę parcia naprzód. Wśród stojących
naprzeciwko niego był Einar, człowiek, którego nigdy jeszcze
nie widział. Wykrzyknął jego imię, nazywając go tchórzem
i mordercą, i prowokując go do stawienia mu czoła.
- Einar! Einar!
Wojownicy garnizonu, utworzywszy zwarty szereg, zbliżali
się z uniesionymi tarczami i mieczami. Zaryczał głośno jak
ranny zwierz. Ci ludzie chronili Einara.
Rorik uniósł miecz i jak szaleniec wdarł się pomiędzy
mężczyzn. Krew dziko tętniła mu w żyłach, a mózg ogarnęła
gorączka zabijania. Przedarł się przez otaczających go wojow­
ników. Einar musiał tam być. Ukrywał się, osłaniał się swoimi
ludźmi jak tarczą, ale Rorik był zdecydowany go znaleźć
i poderżnąć mu gardło. Usłyszał ryk bólu, po chwili kolejne
krzyki, ale nie zwracał na nie uwagi.
- Einar!
Znów usłyszał z tyłu krzyk tego samego mężczyzny:
- Nie zabijajcie go!
Nagle chwycił go las rąk; został powalony na kolana w błot­
nistą ziemię. Uderzył mieczem na odlew, opuścił tarczę i za­
głębił nóż w czyjejś nodze, wycinając kawał mięsa. Uścisk rąk
na chwilę zelżał; udało mu się wstać, z nożem w jednej ręce,
a ociekającym krwią mieczem w drugiej. Powodowany jedynie
ślepą żądzą zemsty, krzyczał i przeklinał, z oczami błyszczącymi
czerwonawo jak u demona. Grzmot zatrząsł ziemią pod stopami.
Mężczyźni odskoczyli, ale zaraz potem otoczyli go kołem
i poruszali się to w prawo, to w lewo w reakcji na jego ruchy,
na palcach, w każdej chwili gotowi do ataku. Wyzywał ich od
tchórzy i sukinsynów.
Gunleik, komendant garnizonu, stał za kręgiem wojowników
i przyglądał się Rorikowi. Jego dwaj towarzysze byli już
pojmani. Odnieśli niezbyt poważne obrażenia. Obaj odznaczali
się niezwykłą siłą i odwagą. Jeden z nich był wysoki na prawie
dwa metry, lecz padł jak dąb, kiedy Ivar uderzył go w głowę
obuchem topora. Drugi pośliznął się w błocie, a wtedy czterem
mężczyznom udało się go przytrzymać i ogłuszyć rękojeścią
miecza. Lecz ten dzielny mężczyzna o dzikim spojrzeniu
z pewnością jeszcze się nie poddał, nie dałby się też wziąć
podstępem, mimo to Gunleik nie chciał go zabijać.
Czterech ludzi przytrzymywało go, krzycząc z bólu.
Nie zabijajcie go! - krzyknął znów Gunleik.
Lecz jego ludzie byli rozjuszeni i łaknęli krwi. Musiał to
przerwać. Lada chwila mogli zabić przybysza.
Wyjął nóż zza pasa, a potem wolno, ostrożnie uniósł go
i starannie wymierzył. Kiedy Rorik odwrócił się w jego stronę,
Gunleik wypuścił nóż, który jak srebrzysta strzała przeciął ścianę
deszczu i wbił się w prawe ramię przybysza. Nie uszkodził kości,
tylko mięśnie, dokładnie tak, jak zaplanował to Gunleik.
10
11
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki