Clancy Thomas Leo (Tom) - 2 - Op-Center - 08 - Linia Kontroli, E-Booki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TOM CLANCY
BEZ SKRUPUŁÓW
CZAS PATRIOTÓW
CZERWONY KRÓLIK
CZERWONY SZTORM
DZIEL I ZDOBYWAJ
KARDYNAŁ Z KREMLA
LINIA KONTROLI
MORZE OGNIA
POLOWANIE NA „CZERWONY PAŹDZIERNIK"
STAN ZAGROŻENIA
TĘCZA SZEŚĆ
ZĘBY TYGRYSA
TOM
CLANCY
OP-CENTER CENTRUM SZYBKIEGO REAGOWANIA
LINIA KONTROLI
Seria Toma Clancy'ego i Steve
ł
a Pieczenika Tekst Jeff Rovin
PROLOG
Sjaczen, baza numer 3, Kaszmir
Środa, 5.42
M
ajor Dev Puri nie mógł spać. Nie przyzwyczaił się jeszcze do niewygodnych łóżek
polowych armii indyjskiej. Ani do rozrzedzonego górskiego powietrza i ciszy.
Wokół swoich dawnych koszarw Udhampurze zawsze słyszał ciężarówki,
samochody osobowe i żołnierzy. Tutejsza cisza przypominała mu szpital. Albo
kostnicę.
Włożył oliwkowozielony mundur i czerwony turban. Wyszedł z namiotu i
podszedł do pierwszej linii okopów. Za nim wschodziło słońce. Patrzył, jak
pomarańczowy blask oświetla powoli dolinę i płaską, pustą strefę zdemilitary-
zowaną, najsłabszą zaporę w najbardziej niebezpiecznym miejscu na świecie.
Tutaj, u podnóży Himalajów, w Kaszmirze, ludzie zawsze żyli w niebez-
pieczeństwie. Stale zagrażały im ekstremalne warunki klimatyczne i trudny teren.
W cieplejszych, niżej położonych rejonach czyhały w ukryciu zabójcze kobry
królewskie i kobry indyjskie naja naja. Komary roznosiły choroby, zdarzały sią
ukąszenia jadowitych brunatnych wdów. Jeszcze bardziej niebezpiecznie było kilka
kilometrów dalej na północ, na lodowcu Sjaczen. Na stromych, oślepiająco białych
wzgórzach ledwo starczało powietrza do oddychania. Pieszym patrolom codziennie
groziły lawiny i dawały się we znaki niskie temperatury
Ale to nie warunki naturalne czyniły z tego regionu najbardziej niebezpieczne
miejsce na ziemi. Wszystkie tamte zagrożenia były niczym w porównaniu z tym,
czym wzajemnie grozili sobie tutaj ludzie. Te niebezpieczeństwa nie zależały od
pory dniaczy roku. Istniały stale, codziennie, w każdej minucie każdej godziny
każdej doby od blisko sześćdziesięciu lat.
5
Puri stał na aluminiowej drabinie w okopie ze ścianami z blachy falistej. Tuż
przed nim wznosiła się półtorametrowa warstwa worków z piaskiem. Chronił ją
drut kolczasty rozciągnięty powyżej między stalowymi słupkami. Na prawo, w
odległości około dziesięciu metrów, za workami z piaskiem stała drewniana
budka wartownicza. Jej dach zasłaniała zielonkawa siatka maskująca. Piętnaście
metrów dalej było drugie takie stanowisko.
Sto dwadzieścia metrów przed Purim, na zachód od niego, ciągnął się niemal
identyczny okop pakistański.
Oficer z celową powolnością wyjął z kieszeni spodni woreczek z ghutką,
tytoniem do żucia. Gwałtowne ruchy były tu niebezpieczne. Mogły zostać
zauważone i mylnie zinterpretowane jako sięgnięcie po broń. Odpakował tytoń i
włożył mały kawałek do ust. Żołnierzom odradzano palenie, gdyż żar papierosa
mógł zdradzić pozycję zwiadowcy lub patrolu.
Puri żuł tytoń i patrzył na roje czarnych much. Zaczynały swoje poranne
poszukiwania odchodów wiewiórek, kozic i innych zwierząt roślinożernych, które
budziły się i pożywiały przed świtem. Była wczesna zima. Puri słyszał, że latem
owadów jest dużo więcej. Unoszą się nisko nad ziemią. Ich gęste roje
przypominają chmury dymu.
Major zastanawiał się, czy dożyje tego widoku. Bywały tygodnie, kiedy po obu
stronach ginęły tysiące ludzi. Takie straty były nieuniknione, gdy naprzeciw siebie
stacjonował ponad milion fanatyków. Rozdzielała ich tylko wąska „linia kontroli"
o długości trzystu dwudziestu kilometrów. Major Puri widział teraz niektórych z
tych żołnierzy w okopach za pasem piasku. Usta mieli zasłonięte czarnymi
muzułmańskimi chustami, które chroniły ich przed wiatrami z zachodu. Ale w
oczach i na ogorzałych twarzach płonęła nienawiść rozbudzona w VIII wieku.
Wtedy po raz pierwszy doszło w tym regionie do starcia hindusów z
muzułmanami. Rolnicy i kupcy chwycili za broń i zaczęli walczyć o szlaki
handlowe, prawo do ziemi i wody i o ideologię. Walki nasiliły się w roku 1947,
gdy Brytyjczycy opuścili swoje imperium na subkontynencie. Zostawili
rywalizującym ze sobą hindusom i muzułmanom Indie i Pakistan. Podział na dwa
państwa dał Indiom kontrolę nad zdominowanym przez muzułmanów Kaszmirem.
Od tamtej pory Pakistańczycy uważają Hindusów za okupantów. Obie strony
niemal bez przerwy walczą o terytorium, które stało się symbolicznym sercem
konfliktu.
A ja jestem w samym środku tych zmagań, pomyślał Puri.
Baza numer 3 była potencjalnym punktem zapalnym, ufortyfikowaną strefą
najbliżej Pakistanu i Chin. Co za ironia, pomyślał Puri. To miejsce wyglądało
dokładnie tak samo, jak jego rodzinne miasteczko Dabhoi u podnóża
6
pasma górskiego Satpura w środkowych Indiach. Dabhoi nie obchodziło nikogo
poza jego mieszkańcami - w większości kupcami - i ludźmi podróżującymi do
miasta Bharuć nad Zatoką Kambajską. Tam mogli tanio kupić ryby. To
niepokojące, że nienawiść, a nie współpraca, decyduje o tym, że jedno miejsce
jest ważniejsze niż inne. Zamiast rozwijać to, co mają wspólnego, ludzie starają
się zniszczyć to, co ich różni.
Oficer popatrzył na linię przerwania ognia. Wzdłuż worków z piaskiem stały
pomarańczowe lornety zamontowane na małych metalowych podstawach. Tylko
co do jednego Hindusi i Pakistańczycy byli zawsze zgodni: lornety mają być
pomarańczowe, żeby odróżniały się od broni. Ale Puri nie potrzebował lornety.
Gołym okiem wyraźnie widział ciemne twarze Pakistańczyków za ich
umocnieniami ż żużlobetonu. Wyglądali tak samo jak Hindusi, tyle że byli po
niewłaściwej stronie linii kontroli.
Puri starał się równo oddychać. Pas ziemi nazywany linią kontroli zwężał się
miejscami tak bardzo, że obie strony widziały obłoczki wydychanej pary. Dzięki
temu wartownicy po obu stronach wiedzieli, czy przeciwnicy są niespokojni i
oddychają szybko, czy też śpią i oddychają wolno. Niewłaściwe słowo
wyszeptane do kolegi i podsłuchane przez drugą stronę mogło przerwać kruchy
rozejm. Gwóźdź należało wbijać młotkiem owiniętym szmatą, żeby uderzenie nie
zabrzmiało jak wystrzał i nie sprowokowało przeciwnika do otwarcia ognia z
karabinów, potem użycia artylerii, a później broni nuklearnej. Atak jądrowy
mógłby nastąpić tak szybko, że mocno ufortyfikowane bazy wyparowałyby, zanim
echo pierwszych strzałów zamarłoby w wysokogórskich przełęczach.
Służba na tym trudnym odcinku była tak wyczerpująca psychicznie i A
T
zycznie,
że każdy oficer po zakończeniu rocznej tury kwalifikował się automatycznie do
pracy za biurkiem w „bezpiecznej strefie", takiej jak Kalkuta czy New Delhi. Na to
czekał czterdziestojednoletni Puri. Trzy miesiące wcześniej przeniesiono go tu z
Kwatery Głównej Północnego Dowództwa Wojsk Lądowych, gdzie szkolił patrole
graniczne. Jeszcze dziewięć miesięcy dowodzenia tą małą bazą - „zabawy
odbezpieczonym granatem", jak określił to jego poprzednik - i będzie mógł
wygodnie spędzić resztę życia. Poświęcić się swojej pasji, wykopaliskom
antropologicznym. Uwielbiał zgłębiać historię swojego narodu. Na Nizinie Indusu
cywilizacja istniała już ponad 4500 lat temu. Mieszkańcy tego terytorium nie byli
wówczas podzieleni. Pokój trwał tysiąc lat. Dopóki do regionu nie zawitała
religia.
Major Puri żuł tytoń. Poczuł zapach herbaty dochodzący ze stołówki w jednym z
namiotów. Czas na śniadanie. Potem spotka się z ludźmi na porannej
7
odprawie. Jeszcze przez chwilą rozkoszował się porankiem. Nowy dzień nie
przynosił nowej nadziei - oznaczał tylko, że noc minęła bez konfrontacji.
Puri odwrócił się i zszedł na dół. Nie łudził się, że w najbliższych tygodniach
będzie wiele takich poranków jak ten. Jeśli jego przyjaciele w naczelnym
dowództwie mieli dobre wiadomości, ktoś zamierzał wkrótce zapalić lont pod tą
beczką prochu.
Bardzo krótki lont.
ROZDZIAŁ 1
Waszyngton Środa, 5.56
Chłód nie pasował do pory roku. Nad bazą lotniczą Andrews wisiały nisko
gęste, ciemnoszare chmury. Ale mimo ponurej pogody Mikę Rod-gers czuł się
wspaniale.
Czterdziestosiedmioletni dwugwiazdkowy generał zostawił swojego czarnego
forda mustanga rocznik 1970 na parkingu dla oficerów. Przeciął energicznym
krokiem wypielęgnowany trawnik przy biurach Centrum Szybkiego Reagowania.
Jasnopiwne oczy Rodgersa błyszczały tak, że wydawały się niemal złociste. Generał
nucił jeszcze ostatnie takty piosenki, której słuchał z fkpftr nośnego odtwarzacza CD -
utworu Davida Seville'a
Wiich Doctor
z lat pięćdziesiątych w wykonaniu Victorii
Bundonis. Niski, sentymentalny głos młodej wokalistki zawsze dodawał Rodgersowi
energii na początku dnia. Zwykle szedł przez ten trawnik w innym nastroju. O tak
wczesnej porze na jego lśniących butach osiadała rosa, podeszwy zapadały się w
miękką ziemię. Silny wiatr szarpał starannie odprasowanym mundurem i mierzwił
krótko ostrzyżone czarne, siwiejące włosy. Ale generał zwykle traktował obojętnie
ziemię, wiatr i wodę - trzy z czterech odwiecznych żywiołów. Interesował go tylko
czwarty: ogień. Dlatego że płonął w nim samym. Rodgers obchodził się z nim
delikatnie, jakby nosił w sobie nitroglicerynę. Jeden gwałtowny ruch i wybuchnie.
Ale nie dziś.
W wejściu była kabina z kuloodpornego szkła. Stał w niej młody wartownik. Na
widok generała zasalutował sprężyście.
· Dzień dobry, sir - powiedział.
· Dzień dobry - odrzekł Rodgers. - „Rosomak".
9
Tak brzmiało jego osobiste hasło na dziś. Dostał je poprzedniej nocy na pager
przez rządową sieć łączności GovNet od Jenkina Wynne'a, szefa ochrony
wewnętrznej Centrum Szybkiego Reagowania. Gdyby hasło nie zgadzało się z tym,
co wartownik miał w swoim komputerze, generał nie mógłby wejść.
- Dziękuję, sir - powiedział wartownik i znów zasalutował. Wcisnął przycisk i
drzwi się otworzyły. Rodgers wszedł.
Na wprost była pojedyncza winda. Kiedy generał szedł w jej kierunku,
zastanawiał się, ile lat może mieć młody lotnik przy wejściu. Dwadzieścia dwa?
Dwadzieścia trzy? Kilka miesięcy temu Rodgers oddałby swój stopień wojskowy,
doświadczenie, wiedzę i wszystko, co posiadał, żeby znów być w wieku młodego
wartownika. Być zdrowym i bystrym, mieć przed sobą perspektywy. Takie myśli
nachodziły go po katastrofalnym teście polowym ROC - Regionalnego Centrum
Szybkiego Reagowania. Ruchome stanowisko wyposażone w najnowszą technikę
zatrzymano na Bliskim Wschodzie. Generał i jego personel zostali uwięzieni i byli
torturowani. Po uwolnieniu zespołu senator Barbara Fox i członkowie CIOĆ -
Kongresowej Komisji Nadzoru nad Służbami Wywiadowczymi - jeszcze raz
przeanalizowali program ROC. Uznali, że baza amerykańskiego wywiadu
działająca otwarcie na obcej ziemi bardziej prowokuje, niż odstrasza przeciwnika.
Rodgers odpowiadał za ROC i czuł się winny tego, co się stało. Obawiał się też, że
zmarnował swoją ostatnią, najlepszą szansę powrotu do pracy w terenie.
Mylił się. Stany Zjednoczone potrzebowały informacji, czy w Kaszmirze jest
broń nuklearna. Chciały wiedzieć, czy Pakistan rozmieścił głowice jądrowe
głęboko w górach tamtego regionu. Indyjscy agenci nie mogli wyruszyć w teren.
Gdyby zostali złapani przez Pakistańczyków, mogłoby dojść do wojny, której
Stany Zjednoczone miały nadzieję uniknąć. Amerykańska jednostka miałaby
większą swobodę działania. Zwłaszcza gdyby mogła dowieść, że dostarcza
Pakistanowi informacji o indyjskiej broni nuklearnej. Te dane przekazałby
Rodgersowi łącznik NSA - Agencji Bezpieczeństwa Narodowego - w mieście
Śrinagar. Indyjscy wojskowi nie wiedzieliby, oczywiście, że je ma. Cała sprawa
była wielką, niebezpieczną grą w trzy karty. Prowadzący ją musiał tylko pamiętać,
gdzie jest każda karta, i nie mógł się pomylić.
Rodgers wszedł do małej, jasno oświetlonej windy i zjechał do podziemia.
Centrum Szybkiego Reagowania, którego oficjalna nazwa brzmiała Narodowe
Centrum Zarządzania Kryzysowego - w skrócie NCMC, mieściło się w
skromnym dwupoziomowym budynku koloru kości słoniowej ulokowanym przy
lotnisku rezerwy marynarki wojennej. W okresie zimnej wojny
10
stacjonowały tu wymiennie doborowe załogi samolotów. W razie ataku jądrowego
miały ewakuować z Waszyngtonu najważniejsze osobistości. Po rozpadzie
Związku Radzieckiego i zmniejszeniu powietrznych sił szybkiego reagowania
nuklearnego budynek przekazano nowo utworzonemu NCMC.
W biurach na górze nie prowadzono tajnych operacji. Zajmowano się. tam
monitorowaniem wiadomości podawanych przez media, finansami i zasobami
ludzkimi. W podziemiach pracowali Hood, Rodgers, szef wywiadu Bob Herbert i
personel gromadzący i przetwarzający dane wywiadowcze.
Rodgers wysiadł na dole. Przeszedł przez boksy na środku pomieszczenia do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki