Charlotte Mendelson - Nie znała jeszcze miłości szalonej,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JEDEN
w
szystko zostało uzgodnione tamtego ostatniego
razu, kiedy widziała Stellę..
Dobiegły końca egzaminy, potem pijacki antyklimaks cią­
głych imprez, zamieszania i ckliwych obietnic. Jest sobo­
ta — pierwsza sobota jej dorosłego życia. Budzi się późno,
z bólem głowy i słońcem w oczach, które przesącza się.
przez szparę, w skąpych pomarańczowych zasłonkach. Ce­
remonia zakończenia, przedziwnie jałowy spacer po par­
ku (Żegnajcie, róże! Żegnaj, pomniku, sławny i brzydki!),
odrętwiająca, nieskończona jazda pociągiem i wreszcie,
słaniając się, długo pokonuje mile. dzielącą dworzec od
domu jej rodziców. W jej dziecięcej sypialni wita ją stos
edynburskiego dobytku, który już kilka dni wcześniej przy­
wiozła matka, niecierpliwa jak pomocnik szeryfa.
Cztery lata temu odbyła podróż w przeciwną stronę.
A dzisiaj, kiedy tak torowała sobie drogę wśród rojów na­
stolatków obwisłe umundurowanych, opętanych hormo­
nami i symulujących nonszalancję na użytek turystów,
dokonała wreszcie analizy swojej ewolucji.
UBRANIE
Wtedy:
Mormońska spódniczka, bluzeczka barwy awoka-
do. Owoce wielu godzin nerwowych spekulacji.
9
Teraz:
Czarne spodnie, obcisły T-shirt w paski. Kto
wie, może zbyt obcisły.
ZACHOWANIE
Wtedy:
Lodowata panika i pąsy, atakujące naprzemien­
nie.
Teraz:
Wysłużony
savoir-faire.
PŁUCA:
Wtedy:
W nieskazitelnym stanie.
Teraz:
Porządnie zamulone.
USTA:
Wtedy:
Cztery niewprawne, mięczakowate pocałunki.
Teraz:
Pięć pocałunków więcej, niektóre seryjne.
DOŚWIADCZENIA CIELESNE:
Wtedy:
Macanie po piersiach, bez jej zgody. Kanciaste
pieszczoty na łonie natury, tylko raz.
Teraz:
Cztery lata akademickie zapiekłej monogamii.
Trzy przypadkowe incydenty, które lepiej za­
pomnieć. To samo ciało i nie to samo.
Nawet na samej Annie ten wynik nie robi wrażenia. Ale
czy go kiedykolwiek poprawi i to nie aktami gerontofilii?
Brnie przez żwir i znów rozpaczliwie pragnie osiągnąć
taki etap, w którym można już przestać liczyć.
Nie jest to żaden ważny moment. Po prostu przeżyła
ostatnią sesję — niczego nie wygrała, z gniazda wypadła
tylko jedną nogą. Nie spodziewa się, że powitają ją jak
bohaterkę, bo niby czemu, ale na wszelki wypadek przy­
gotowuje odpowiednią minę. Frontowe drzwi zostały prze-
10
malowane, tym razem na głęboki morski granat, smako­
wity jak czekolada. Nad nimi wisi nowa francuska tablicz­
ka z numerem, wycyganiona od jakichś topniejących
z zachwytu paryskich biurokratów. Na nadprożu wciąż
widać ślad po jej przelotnej poprzedniczce. Przynajmniej
nie zmienili zamków, szydzi w duchu, gdy jej klucz wsu­
wa się gładko do dziurki. A potem zastyga w miejscu.
W gardle piecze ją od momentalnych łez niedowierza­
nia. Próbuje jeszcze raz. Klucz naprawdę się nie obraca.
A więc jednak zmienili zamki.
Nie ma tu żadnej innej możliwości. W obliczu problemu
żadne dziecko swojej matki nie zwala spokojnie winy na
towary żelazne. Tak postępowali w starym kraju i tak po­
stępują tutaj. Oto efekt waśni rodzinnej, odmowa prawa
pierworództwa. Akt niesprawiedliwości, wydziedziczenie.
Wpada jak burza na ścieżkę biegnącą dookoła domu,
przedzierając się przez swoje opcje. Włamać się? Zadzwo­
nić z budki? Ćwiczy w głowie pytanie o to, co zrobiła nie
tak, gdy słyszy głos matki: dudy pirata przygrywające
marynarzom z rozbitego statku.
— Kochanie?
Publicznie zawsze tak się do niej zwraca. „Kochanie"
prywatnie oznacza ojca Anny.
Anna jest gotowa urządzić scenę w obecności przyja­
ciół matki. Albo i nawet w obecności obcych. Nie jest to
żadna przesadna reakcja; zmienili zamki. Ma prawo być
wściekła. Krew jej wrze, kiedy obchodzi róg domu, zagłę­
biając się w chłód ogrodu.
— Co tu jest grane? Co wy wyprawiacie? Przecież te
klucze...
Matka siedzi przy białym stoliku z kutego żelaza. Pod
wiązem ktoś stoi, pali papierosa.
11
Anna przestaje krzyczeć. Ogród szumi. Ociera twarz
rękawem i powoli obraca się w stronę stolika. Jej wzrok
utyka w zielonym cieniu wiązu.
— No bo... Myślałam, że zmieniliście zamki. Nie zauwa­
żyłam... — Czeka, aż jej powiedzą, że to wszystko pomyłka.
— Tak, musieliśmy — mówi matka. — Od tamtej spra­
wy... cóż, zbyt wielu ludzi miało klucze.
Tamta sprawa to było aresztowanie za posiadanie nar­
kotyków. Siostra Anny pilnowała domu w czasie, kiedy
dorośli byli w Nowym Jorku (ojciec spotykał się z czytel­
nikami, matka buszowała po Bloomingdale'u) i pochwa­
liła się lokalnej żulii, że chata wolna. Sąsiedzi, w tym dwaj
radcy prawni i kobieta, o której mówiono, że jest drugą
osobą co do ważności w MI5, nie skarżyli się na ten mini-
-Woodstock, dopóki jej chłopak nie zaparkował swojej fur­
gonetki na miejscu dla niepełnosprawnych. Nawet sio­
stra Anny zauważyła niespotykanie spokojną reakcję ro­
dziców. Twierdzi wręcz, że matka zaczęła się tym chwa­
lić przed swoimi znajomymi z Londynu.
Matka Anny mówi coś o nowych kluczach. Barwny cień
odrywa się wreszcie od wiązu i uśmiecha się do Anny.
— Cześć, Anna.
Nieśmiałość jest taka dziwna, myśli Anna. Dziewczyny
i kobiety tak często się do niej przyznają, nawet te, któ­
rych pewność siebie przywodzi na myśl kolczugę. Jej wła­
sna siostra agresywnie milczy w towarzystwie każdego,
kto ma więcej niż dziewiętnaście lat — wszystkich z wy­
jątkiem Stelli, ich ciotki. Przy Stelli jest czarująca, wesoła
i bezczelna. Zostawiają sobie zawiłe wiadomości za po­
średnictwem matki Anny, której głos aż trzaska z irytacji,
kiedy je przekazuje. Natomiast Anna — Anna, która po-
12
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki