Christie Michelle - Kochanka na jedną noc, e-booki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MICHELLE CHRISTIE
KOCHANKA NA JEDNĄ NOC
Przełożył Marek Kowajno
ROZDZIAŁ 1
Jennifer Garland rozejrzała się ze smutkiem po małym sklepie wypełnionym
antykami. To było wszystko, co odziedziczyła po matce! Stare meble, cynowe naczynia,
lampy i inne rzeczy były wielką namiętnością matki, lecz Jennifer nigdy nie rozumiała tej
pasji. Naturalnie również ona lubiła piękne stare rzeczy, jednak nie mogła pojąć, dlaczego
matka sprzedała dom i całą biżuterię, by za uzyskane pieniądze urządzić ten sklep.
Przejechała dłonią po wypolerowanym blacie małego stolika. Jeśli uda jej się go
sprzedać, mogłaby opłacić dwumiesięczny czynsz za całkiem ładny apartament. Jeśli nie,
będzie musiała przeprowadzić się do maleńkiego mieszkania położonego nad sklepem.
Usiadła z westchnieniem w zgrabnym foteliku w stylu Tudorów. Wciąż jeszcze nie
mogła pojąć, że straciła już obydwoje rodziców. Ojciec zmarł na atak serca, gdy Jennifer
miała trzynaście lat. Matka zginęła w wypadku jadąc na aukcję w Huntingston Beach. A stało
się tak tylko dlatego, że sądziła, iż uda jej się nabyć po wyjątkowo korzystnej cenie kilka
okazów, pomyślała Jennifer. Otarła łzy z oczu.
Co teraz począć z tym sklepem? Dalej go prowadzić?
W zasadzie nie miała innego wyboru, gdyż na kontynuowanie studiów nie mogła
sobie pozwolić.
Wstała i ruszyła powoli przez sklep. Wzięła miotełkę do kurzu i zaczęła omiatać
puszystymi piórami artystyczne żłobienia i zakrętasy. A więc to wszystko należy teraz do
mnie! Jestem właścicielką tego małego antykwariatu i dołożę wszelkich starań, żeby był jak
najlepszy.
Nie wahając się dłużej, wzięła tabliczkę z napisem OTWARTE i powiesiła ją na
drzwiach sklepu. Życie musiało toczyć się dalej, i im prędzej odnajdzie się w rzeczywistości,
tym lepiej dla niej.
Energicznym ruchem otwarła okno, żeby wpuścić do środka świeże morskie
powietrze. O wiele za długo nie było tutaj wietrzone, i w pomieszczeniu wisiał typowy
stęchły zapach, trzymający się zwykle starych mebli.
Następnie usiadła przy biurku i systematycznie przejrzała wszystkie szuflady w
poszukiwaniu ewentualnych dokumentów dotyczących sklepu. W najniższej odkryła to, czego
szukała - gruby segregator, a w nim, porządnie prowadzoną, listę zakupów i sprzedanych
przedmiotów.
W następnej chwili Jennifer wzdrygnęła się ze strachu. Drzwi antykwariatu otworzyły
się i melodyjnie zabrzęczały srebrne dzwoneczki. Obrzydliwy dźwięk, pomyślała. Zaraz
jednak powiedziała sobie, że w kwestii gustu będzie się chyba musiała przestawić. W branży
antykwarycznej liczyły się właśnie takie staroświeckie i fikuśne rzeczy.
Z bijącym sercem patrzyła na wysokiego, barczystego mężczyznę, który przechadzał
się po sklepie i przyglądał eksponatom.
Jej pierwszy klient!
Ten człowiek wie, czego chce, stwierdziła w duchu. Zdradzał to jego energiczny chód
i pewność siebie emanująca z całej postaci.
Tuż przed jej biurkiem zatrzymał się i podparł pod boki. Był opalony i sprawiał
wrażenie bardzo wysportowanego. Nie wydawał się jednak pracować na świeżym powietrzu,
jego wypielęgnowane dłonie wskazywały raczej na pracę przy biurku. Nos miał orli, z lekka
zakrzywiony. Za to tak pięknych ciemnych, pełnych wyrazu oczu Jennifer nigdy dotąd nie
widziała.
Owe oczy wpatrywały się w nią teraz otwarcie i to, co widziały, zdawało im się
podobać. Mężczyzna odrzucił szybkim ruchem głowy ciemnobrązowe włosy z czoła i
zacisnął wargi.
Jennifer uznała, że jest to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego zdarzyło jej się
kiedykolwiek spotkać.
- Kupuję wszystko, co tutaj stoi - oświadczył. Omiótł ją taksującym spojrzeniem, po
czym dodał: - I panią także!
Sądziła, że się przesłyszała. Temu aroganckiemu typowi wydaje się, że za pieniądze
może mieć wszystko.
- Co, proszę? - zapytała lekko zmieszana.
- Wszystko, co tutaj stoi. Naturalnie transport na mój koszt. Zapłacę pani ryczałtem
pewną sumę, i to niemałą. Niech więc pani także będzie fair i nie próbuje mnie szantażować,
okay? A ile pani kosztuje? Czy jest dla pani rzeczą jasną, że transakcja obejmuje również
panią?
Jennifer poczuła, jak oblewa się rumieńcem. Co ten bezczelny facet sobie wyobraża?
Była wściekła. Czy naprawdę mu się wydaje, że może sobie wparować tutaj i czynić jej takie
propozycje? Postanowiła udawać, że nie zrozumiała.
- Przepraszam, o czym pan właściwie mówi?
- Pani sprzedaje, a ja kupuję. To takie proste. - Z wewnętrznej kieszeni marynarki
wyciągnął książeczkę czekową. - Uważam, że o ostatecznej cenie powinniśmy jeszcze
porozmawiać, ale zadatek w wysokości tysiąca dolarów będzie chyba wystarczający, zgodzi
się pani ze mną?
- Jest pan szalony - wydusiła Jennifer. Dosłownie ją zatkało.
- Ani dolara więcej. Tysiąc dolarów to stosowna zaliczka. Gdy tylko zrobi pani parę
ostatecznych kalkulacji, będziemy pertraktować dalej. Jak pani sądzi, ile pani kosztuje?
Chętnie bym się tego dowiedział, bo chciałbym pani płacić odpowiednią stawkę. To znaczy
naturalnie pod warunkiem, że jest pani biegła w swoim fachu i zna się na nim.
- W ogóle pana nie znam! Co mi pan tu proponuje? Proszę się wynosić z mojego
sklepu, ale to natychmiast!
Jennifer dygotała ze złości. Ten człowiek był najwidoczniej przyzwyczajony do tego,
że dzięki swojej książeczce czekowej może sobie kupić wszystko, ale to wszystko. Nie z nią
jednak takie numery, mimo że tak pilnie potrzebowała pieniędzy!
- Och, bardzo mi przykro. Chyba rzeczywiście muszę wyjaśnić to i owo - spuścił z
tonu. - Jest pani tutaj nowa, prawda?
- Nie całkiem, długo mnie jednak nie było. Teraz wróciłam, żeby prowadzić dalej
sklep mojej matki. Ona... ona zmarła... - Nie mogła mówić dalej.
- Szczere wyrazy współczucia - mruknął nieznajomy kładąc rękę na jej ramieniu. -
Wiem, jak to jest, kiedy traci się ukochaną osobę. Tylko czas pomaga człowiekowi przeboleć
wielką stratę.
W ciągu kilku sekund stał się zupełnie innym człowiekiem, serdecznym i
współczującym. Jennifer nie mogła uwierzyć, że to ten sam impertynent, który przed chwilą
potraktował ją tak arogancko.
- Jestem Markus Larson, to do mnie należy ten dom w wiktoriańskim stylu stojący nad
morzem. Postanowiłem urządzić go zupełnie na nowo, wstawiając przede wszystkim
antyczne meble. W ten sposób, moim zdaniem, dobrze lokuję swoje pieniądze.
- Moja matka byłaby zachwycona, gdyby to słyszała, panie Larson. Nazywam się
Jennifer Garland. Zupełnie wyprowadził mnie pan z równowagi, mówiąc, że chce pan kupić
wszystko - także mnie.
Roześmiał się i nagle wydał się o wiele młodszy. Jennifer oceniła go na trzydzieści
pięć lat.
- Z pewnością uznała mnie pani za bezczelnego faceta. Szukam architekta wnętrz,
który by urządził mój dom. Potrzebuję mnóstwa mebli. Nawet cały skład pani sklepu nie
wystarczy. Przypuszczalnie będę musiał jeszcze długo biegać od antykwariatu do
antykwariatu, zanim ostatni pokój zostanie stylowo umeblowany. Potrzebuję pani fachowej
rady, to wszystko.
- Trafił pan zatem pod fałszywy adres, panie Larson. Niestety nie posiadam takiej
wiedzy i takiego doświadczenia jak matka. Wprawdzie znam się trochę na starych rzeczach,
ale...
- W takim razie wyprzedza mnie pani o milę. Poza tym proszę mi mówić Markus.
Będziemy przecież współpracować. Kiedy może się pani do mnie przeprowadzić?
Jennifer czuła się, jakby siedziała na karuzeli. W głowie jej się kręciło.
- Przeprowadzić się do pana? - powtórzyła.
Starała się nie dać zbytnio poznać po sobie swego zmieszania, żeby nie uznał jej za
osobę niedoświadczoną lub naiwną. Ale im więcej mówił, tym bardziej nieprzejrzysta
wydawała jej się cała ta transakcja. Spojrzała na niego podejrzliwie, coś w jej wnętrzu
ostrzegało ją przed tym olśniewająco przystojnym mężczyzną.
- A więc, jak mówiłem, potrzebuję pilnie dobrego architekta wnętrz. Czas mnie goni.
Chciałbym bowiem, żeby wszystko było gotowe na koniec festiwalu. Na festiwalu
spodziewamy się wielu gości. Należę do komitetu festiwalowego i zgodnie z tradycją wydaję
w ostatni wieczór wielkie przyjęcie. Gdyby miała pani wątpliwości co do mej... moralności,
to może być pani spokojna. Moja gospodyni argusowymi oczami pilnuje w domu
przyzwoitości i dobrych obyczajów. Mimo woli uśmiechnęła się.
- No dobrze. Ale nie wcześniej niż w weekend - usłyszała ku własnemu zaskoczeniu
swą odpowiedź.
- Dopiero za dwa dni? Spodziewałem się, że zacznie pani ód razu. Wypłaciłbym pani
premię, gdyby dotrzymała pani terminu.
- Zgoda. Zjawię się jutro około południa.
Otworzył usta, jakby zamierzał znowu protestować.
- Nie, panie Larson - rzekła uprzedzając jego słowa - wcześniej naprawdę nie dam
rady.
- Markus - poprawił ją. - Tym razem nie miałem nic przeciwko terminowi, chciałem
tylko zapytać, czy przyjedzie pani sama swoim wozem, czy przyjechać po panią.
Teraz dopiero uświadomiła sobie, w którym domu mieszka Larson. Była to duża willa
w wiktoriańskim stylu, górująca ponad morzem na przybrzeżnych skałach. Będąc dzieckiem
Jennifer często chodziła z matką na długie spacery wzdłuż plaży. A gdy stawały poniżej
imponującego budynku i z respektem spoglądały w górę, zawsze mówiła: Mamo, ja wiem,
kto mieszka tam na górze. Król. Nie, to nie król - odpowiadała matka. - Ale bardzo bogaty
człowiek. Jennifer nie chciała wierzyć. W jej oczach ów dom był zamkiem, w którym musiał
mieszkać król.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki