Clarke Arthur - Piaski Marsa, Ebooki fantastyka

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Co znajdziemy na Marsie?
Arthur C. Clarke, znany
fizyk angielski, wielokrotny
prezes Brytyjskiego Towa­
rzystwa Międzyplanetarne­
go, autor pracy Exploration
of Space (Badanie przestrze­
ni,
przekład polski w przy­
gotowaniu) uznanej przez
wielu za najlepszą książkę
popularnonaukową o lotach
w przestrzeni kosmicznej
i wielu innych prac nauko­
wych i popularnonauko­
wych, udziela na to pytanie
szeregu odpowiedzi w ni­
niejszej
fascynującej
po­
wieści
fantastycznonauko-
wej.
Akcja jej toczy się w epoce
podróży kosmicznych, na
progu której obecnie stoi­
my. Autor przedstawia pla­
netę Mars w świetle danych
współczesnej nauki. Czytel­
nik nie znajdzie tu więc ani
„marsjańskich władców",
ani „starożytnych cywili­
zacji", ani „baśniowych
miast". Dużo więcej emocji
niż czysta fantazja dać nam
może prawda, a właśnie
Piaski Morsa przeniknięte
są atmosferą jedynej w
swoim rodzaju, w książkach
tego typu, autentyczności
i realności.
ARTHUR
C.CLARKE
PRZEŁOŻYŁ
Z ANGIELSKIEGO
BOLESŁAW
RAYZACHER
WIEDZA POWSZECHNA
WARSZAWA
1957
1
Więc pan jest po raz pierwszy wewnątrz
rakiety? — zapytał pilot rozpierając się leniwie w swym
ruchomym fotelu i splatając nonszalanckim ruchem ręce
na karku, co bynajmniej nie uspokoiło pasażera.
— Tak — odpowiedział Martin Gibson, nie odrywając
oczu od chronometru, odmierzającego sekundy.
— Tak sądziłem. Nigdy nie oddał pan dobrze tego mo­
mentu w swoich opowiadaniach: te wszystkie nonsensy
o omdleniach pod wpływem przyspieszenia. Dlaczego
ludzie piszą takie rzeczy? To nie jest dobre dla sprawy.
— Bardzo mi przykro — odpowiedział Gibson. —
Przypuszczam jednak, że ma pan na myśli moje wcześ­
niejsze opowiadania. Kiedy je pisałem, podróże między­
planetarne jeszcze się nie rozpoczęły i musiałem fanta­
zjować.
— Być może — powiedział niechętnie pilot, który nie
zwracał najmniejszej uwagi na instrumenty, mimo że
start miał nastąpić za dwie minuty.
— Bawi mnie, że start, tak często przez pana opisy­
wany, będzie pan za chwilę przeżywać.
Określenie — pomyślał Gibson — nie należało do tych,
których by on sam użył, lecz rozumiał punkt widzenia
tamtego. Dziesiątki jego bohaterów wpatrywało się za­
hipnotyzowanym wzrokiem w bezlitosne wskazówki
chronometru, oczekując na wyrzucenie ich rakiety
5
w przestrzeń. A teraz — jak zawsze, gdy czeka się
dostatecznie długo —- rzeczywistość dogoniła fantazję.
Od opisywanej chwili dzieli jego samego zaledwie dzie­
więćdziesiąt sekund. Tak, to mogło bawić, był to piękny
przykład dziejowej sprawiedliwości.
Pilot rzucił na niego okiem, odgadł, jego uczucia
i uśmiechnął się pogodnie.
— Niech się pan nie da nastraszyć swym własnym
opowiadaniom. Przecież kiedyś wystartowałem stojąc,
tak dla zakładu, choć przyznaję, nie było to zbyt mądre.
— Nie boję się — odpowiedział z niepotrzebnym na­
ciskiem Gibson.
— Hm — chrząknął pilot, raczył przy tym rzucić
okiem na zegar. Wskazówka sekundowa miała do wyko­
nania jeszcze jeden obrót. — Poza tym ja bym się tak
nie trzymał fotelu. To tylko stop berylomanganowy, mo­
że go pan zgiąć.
Zawstydzony Gibson rozluźnił mięśnie. Wiedział, że
musi się opanować, lecz świadomość miała niewiele
wspólnego z rzeczywistością.
— Oczywiście — powiedział pilot, nadal swobodnie,
lecz jak zauważył Gibson, śledził teraz z uwagą tablicę
z instrumentami — byłoby to bardzo niewygodne, gdyby
trwało dłużej niż kilka minut. O, zaczynają działać pom­
py paliw. Niech pan się nie niepokoi, jeśli zaczną się
dziać dziwy z pionem, niech pan pozwoli fotelowi prze­
suwać się tak, jak mu się podoba. Jeśli to pomoże, to
niech pan zamknie oczy. (Słyszy pan? Teraz zaczynają
działać rakiety zapłonowe.) Potrzebujemy około dwu­
dziestu sekund do nabrania pełnej mocy — to naprawdę
nic wielkiego poza hałasem. Musi się pan z tym po
prostu pogodzić.
Lecz Martin Gibson nie zdążył się pogodzić. Utraci] ,
bowiem świadomość już przy przyspieszeniu nie prze­
kraczającym przyspieszenia windy ekspresowej.
6
Ocknął się po paru minutach o tysiąc kilometrów da­
lej, wstydząc się samego siebie. Słoneczny promień świe­
cił mu prosto w twarz; zdał sobie sprawę, że osłona za­
bezpieczająca została już odsunięta. Światło me było
tak nieznośnie ostre, jak można było się spodziewać;
dostrzegł, że tylko część pełnego natężenia przedzierała
się przez mocno przyciemnione szkło.
Spojrzał na pilota, zgarbionego nad tablicą rozdzielczą
i pilnie zapisującego w dzienniku pokładowym. Było
bardzo cicho, lecz od czasu do czasu odzywały się dzi­
wne, stłumione odgłosy — jakby miniaturowe wybu­
chy — które Gibson uznał za niepokojące. Chrząknął
lekko, aby dać znać o powrocie do przytomności i zapy­
tał pilota, co to jest.
— Termiczne kurczenie się silników — odpowiedział
krótko pilot. — Pracowały przy około pięciu tysiącach
stopni, a teraz bardzo szybko stygną. Jak się pan czuje,
dobrze?
— Świetnie — rzekł Gibson, nie mijając się z praw­
dą. — Czy mogę wstać?
Psychicznie powracał teraz do stanu równowagi.
Była to bardzo niestała pozycja, aczkolwiek nie zdawał
sobie z tego sprawy.
— Jeśli pan chce — powiedział powątpiewając pilot.
Niech pan jednak będzie ostrożny... i proszę się trzymać
czegoś solidnego.
Gibson promieniował radością. Nadeszła chwila, na
którą czekał przez całe życie. Był w przestrzeni kosmicz­
nej. Niedobrze się stało, że nie widział startu, lecz pod­
czas pisania jakoś tę część wygładzi.
Z odległości tysiąca kilometrów Ziemia była nadal
bardzo wielka... i to go trochę rozczarowało. Co wcale
nie było dziwne, widział bowiem tyle setek fotografii
i filmów wykonanych z rakiet, że nie mógł mieć niespo­
dzianki; wiedział dokładnie, czego można oczekiwać. Tak
7
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki