Christie Agatha - Córka Jest Córka, Ebooki, Christie Agatha

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mary Westmacott
czyli
Agatha Christie
Córka jest córką
A Daughter’s a Daughter
Przełożyła Bogumiła Malareczka
Wydanie polskie: 2001
Wydanie oryginalne: 1952
Księga pierwsza
Rozdział pierwszy
1
Ann Prentice stała na peronie Victoria Station, kiwając ręką na pożegnanie. Po serii
mozolnych szarpnięć pociąg, mający bezpośrednie połączenie ze statkiem, odjechał,
ciemna głowa Sarah znikła w oddali, a Ann powoli ruszyła w stronę wyjścia.
Oto miała doświadczyć dziwnie mieszanych uczuć, znanych ludziom, którzy rozstają
się z kimś najdroższym.
Kochana Sarah, jakże przyjdzie jej za nią tęsknić... Oczywiście, to tylko trzy tygo-
dnie... Lecz mieszkanie zda się z pewnością tak puste... Tylko ona i Edith — dwie nudne
kobiety w średnim wieku...
Sarah — pełna życia, energiczna, tak mocno stąpająca po ziemi... Choć, z drugiej
strony, Sarah to wciąż jeszcze jej kochane, urocze, czarnowłose maleństwo.
Ach, nie powinna w ten sposób nawet myśleć! Jakżeby Sarah się zirytowała. Jedyną
rzeczą, przy której zarówno córka, jak i jej rówieśnice uporczywie obstawały, było to,
aby rodzice nie ingerowali w ich życie. „Nie mieszaj się, mamo”, powtarzała niecierpli-
wie każda nastolatka.
Oczywiście, godziły się na swoisty haracz; oddawanie ubrań córek do pralni, obsłu-
giwanie, płacenie rachunków, prowadzenie co trudniejszych rozmów telefonicznych
(„Proszę, mamo, zadzwoń do Carol, ty to lepiej załatwisz”) lub sprzątanie wiecznie po-
rozrzucanych rzeczy („Kochana, naprawdę chciałam to wszystko pozbierać, ale po pro-
stu się śpieszyłam”).
No tak, kiedy ja byłam młoda, pomyślała Ann... Sięgnęła myślą wstecz. Jej dom był
oparty na staroświeckich zasadach. Kiedy się urodziła, matka miała ponad czterdzieści
lat, a ojciec o piętnaście czy szesnaście więcej. To on narzucał ton w rodzinie. Uczucia
nie były sprawą raz na zawsze przesądzoną; obie strony dbały o to, by je sobie wzajem-
nie okazywać.
„Ach, oto i moja dziewczynka”. „Ukochanie tatusia!” „Czy chcesz, bym zrobiła coś dla
ciebie, mateczko?”
Prowadzenie domu, załatwianie sprawunków, rozliczanie się z dostawcami, zapro-
szenia i bileciki do sąsiadów — tego typu sprawami Ann zajmowała się w sposób naj-
zupełniej naturalny. Córki były po to, aby służyć rodzicom; nie odwrotnie.
3
Podchodząc do stoiska z książkami, Ann, nieoczekiwanie dla siebie samej, zapytała,
w duchu: A zatem, czy moja młodość była lepsza niż młodość Sarah?
Dziwne, lecz odpowiedź nie nasuwała się sama. Przebiegając wzrokiem po półkach
(coś do czytania na dzisiejszy wieczór przed kominkiem), doszła do wniosku, że sprawa
jest właściwie bez znaczenia. Po prostu chodzi o pewną konwencję, nic innego. To tak
jak ze slangiem. Raz się mówi, że coś jest „kapitalne”, raz, że „boskie”, a jeszcze raz, że
„cudowne” albo że „w życiu” ktoś z kimś się nie zgodzi, albo że się „szalenie” lubi to czy
tamto.
Dzieci są do dyspozycji rodziców lub rodzice obsługują dzieci — to bez znacze-
nia, jeśli chodzi o podstawowe żywotne związki między jednym człowiekiem a dru-
gim. Sarah i ją (Ann nie miała wątpliwości) łączyła prawdziwa miłość. A ją i jej własną
matkę? Wspominając teraz tamte dni, pomyślała, że pod zewnętrzną powłoką czułości
i uczucia kryła się w rzeczywistości zwykła i uprzejma obojętność, dokładnie taka sama
jak w dzisiejszych czasach.
Uśmiechając się sama do siebie, Ann kupiła coś z serii Penguina — książkę, która
kilka lat temu sprawiła jej prawdziwą przyjemność. Teraz pewnie okaże się przesło-
dzona i sentymentalna, lecz na szczęście Sarah nie będzie miała okazji jej skrytyko-
wać...
Pomyślała: Będę za nią tęsknić, to oczywiste, ale poza tym zaznam trochę spokoju...
Pomyślała też: Co ważniejsze, Edith odpocznie. Ma już dość wywracania domu do
góry nogami i ciągłych zmian godzin posiłków.
Tak, to prawda. Sarah i jej przyjaciele dalecy byli od przestrzegania sztywnych zasad:
przychodzili, wychodzili, dzwonili w najmniej oczekiwanych porach dnia, zmieniali
plany. „Mamo, kochana moja, czy mogłybyśmy dzisiaj zjeść wcześniej? Wybieram się do
kina”. „Czy to ty, mamo? Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że jednak nie przyjdę na lunch”.
Dla Edith, wiernej służącej, która związana była z rodziną od ponad dwudziestu lat,
trzykrotne wykonywanie jednej i tej samej czynności było niezmiernie irytujące. Nic
więc dziwnego, że często, jak zwykła mówić Sarah, Edith miewała muchy w nosie, co nie
znaczyło, że Sarah nie owinęła jej sobie dookoła palca. Edith mogła gderać i zrzędzić do
woli; i tak uwielbiała swoją panienkę.
Teraz będą we dwie — ona i Edith. Nie będzie żadnego zamieszania, żadnego rado-
snego zgiełku. W domu zapanuje cisza... Ann poczuła w sercu igiełki chłodu. Pomyślała:
Tak, cisza i jeszcze raz cisza. Cisza, która jest symbolem podeszłego wieku. Cisza, zwia-
stunka śmierci. Poza ciszą nic mnie nie czeka.
Lecz czego ja naprawdę chcę? Miałam już wszystko. Miłość i szczęście u boku
Patricka. Dziecko. Miałam to, czego pragnęłam w życiu najbardziej. Teraz nadchodzi
kres. Teraz Sarah zajmie moje miejsce. Wyjdzie za mąż, będzie miała dzieci. A ja będę
babcią.
4
Uśmiechnęła się do siebie. Być babcią — ileż to nowych radości. Wyobraziła sobie
dorodną, rozbieganą gromadkę, dzieci jej córki; urwisy z niesfornymi, czarnymi lokami
Sarah, wijącymi się wokół pucołowatych twarzyczek, tłuściutkie, małe dziewczynki.
Znów powrócą książeczki dla dzieci, znów nastanie czas opowiadania bajek...
Uśmiechnęła się do swoich myśli, a mimo to drobne igiełki chłodu nadal ziębiły
jej serce. To odzywał się dawno stłumiony żal. Żal po stracie Patricka. Ileż to już lat
— Sarah była wówczas trzyletnim dzieckiem! Ile lat. Rany zdążyły się zagoić. Potraiła
myśleć o Patricku z rozrzewnieniem, nie z bólem. Porywczy, impulsywny młody mąż,
którego tak bardzo kochała. Jak daleko zostawiła go za sobą, w jak odległej przeszło-
ści...
Ale dzisiaj żal powrócił z dawną siłą. Gdyby żył Patrick, Sarah mogłaby sobie od nich
odchodzić nie raz i nie dwa. Mogłaby wyjść za mąż albo usamodzielnić się i zamieszkać
osobno, albo, tak jak teraz, wyjechać na narty do Szwajcarii. Ona i Patrick byliby razem.
I choć starsi, choć wyciszeni, to przecież wiedliby wspólne życie, raz na wozie, raz pod
wozem, ale zawsze we dwoje. Nie byłaby sama...
Ann Prentice zmieszała się z dworcowym tłumem. Jak złowieszczy wygląd mają dzi-
siaj czerwone autobusy; ustawione w szeregu niby potwory, oczekujące na dawno upa-
trzoną oiarę, pomyślała. Zupełnie jakby żyły własnym życiem, i to nieprzyjaznym dla
ich stwórcy, człowieka.
Zajęty sobą, hałaśliwy i zatłoczony świat. Wszyscy się gdzieś śpieszą, pędzą na oślep
i albo mówią za głośno i śmieją się zbyt hałaśliwie, albo pogrążają w zaciętym milcze-
niu, znamionującym smutek i zgryzotę; witają się, żegnają, rozstają...
I znów, jeszcze raz, nieoczekiwanie dla samej siebie, Ann poczuła ten nieprzyjemny
chłód. Tak odzywała się samotność.
Pora, żeby Sarah odeszła ode mnie, pomyślała. Za bardzo się od niej uzależniani. I,
być może, za bardzo ją uzależniam od siebie. Muszę przestać. Nie można zatrzymywać
przy sobie dziecka, które dorasta. Zabraniać mu żyć po swojemu. To jest po prostu nik-
czemne. Tak, nie da się tego inaczej nazwać jak nikczemnością.
Ona, Ann, musi się usunąć w cień, zostać w tle, zachęcić Sarah do życia na własny ra-
chunek, do zdobywania własnych przyjaciół.
Czyżby? Uśmiechnęła się mimo woli, ponieważ Sarah nie potrzebowała żadnej za-
chęty. Sarah miała masę przyjaciół i całe mnóstwo planów na przyszłość. Była w cią-
głym ruchu, w ciągłym uniesieniu. Wierzyła w siebie. Uwielbiała matkę, lecz traktowała
ją z uprzejmą pobłażliwością jak kogoś, komu z racji podeszłego wieku obce jest jakie-
kolwiek zrozumienie świata.
Dla Sarah czterdzieści jeden lat było jednoznaczne z wiekiem starczym, podczas gdy
ona, Ann, zaledwie z trudem przyzwyczajała się do określania siebie mianem kobiety
w wieku średnim. I to nie dlatego, że usiłowała zatrzymać czas; ledwo używała pudru
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki