Co By Było Gdyby, Książki Różne(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->PrologPIĄTEK, 18 MAJAJennifer Wright trzasnęła drzwiami i pobiegła ulicą takszybko, jak tylko pozwalały jej niewygodne buty. Łzyprzesłaniały jej wzrok. Nie miała planu. Uciekała od męża, któryją skrzywdził. Ale on nie zamierzał tak łatwo odpuścić.– Jen, co ty wyprawiasz, do cholery?! – wrzasnął w głąbuliczki, wyraźnie nie przejmując się opinią sąsiadów. – Co tywyprawiasz, do cholery? Wracaj. Na litość boską, jużpowiedziałaś swoje.Zignorowała go i przyspieszyła. Żałowała, że nie jest takciemno, żeby mogła się wymknąć niepostrzeżenie. Lubiłamieszkać na południowo-zachodnich przedmieściach Londynu,między innymi dlatego, że wszyscy się tam o wszystkichtroszczyli. Teraz jednak pomyślała, że wolałaby mieszkaćgdzieś, gdzie ludzie mają sąsiadów w nosie. Mogłaby zawodzićjak banshee i mknąć ulicą bez obawy, że facet z przeciwka, spodnumeru czterdzieści dwa (nudny mąż całkiem miłej kobiety),będzie miał pożywkę dla soczystych plotek.Zauważyła, że się zaniepokoił, kiedy zobaczył ślady łez najej twarzy i gruby płaszcz, o wiele za ciepły na przyjemnymajowy wieczór. Nie zdjęłaby go za żadne skarby, ponieważ –o czym facet spod czterdziestki dwójki nie wiedział – podspodem miała tylko biustonosz, stringi, pończochy i podwiązki.Zabójczo wysokie szpilki, pierwotnie uzupełniające ten zestaw,zrzuciła podczas kłótni i zastąpiła butami, które stały najbliżejdrzwi, ohydnymi sznurowanymi buciorami, które zwyklezakładała, kiedy szła popracować w ogrodzie. Były rozczłapanei jej stopy bez wełnianych skarpet – w samych pończochach –ślizgały się w nich niemiłosiernie.Dysząc z wysiłku, dotarła do skrzyżowania. Obejrzała sięszybko, żeby sprawdzić, co robi Max. Kręcił się przed domemi najwyraźniej nie mógł się zdecydować. W końcu w środkuspały dzieci.Pieprzyć go.Karen.To jej potrzebowała.Drżącymi rękami wyjęła z torebki komórkę.Skręciła w ruchliwą główną ulicę. Przewijała spis, szukającnumeru najlepszej przyjaciółki. Wierzchem dłoni wycierałatwarz i rozmazywała łzy. Zdziwiła się, że wciąż uparcie płyną.Możliwe, przemknęło jej przez myśl, że przechodzę załamanienerwowe.Doszła do przejścia dla pieszych. Czekała na połączeniei modliła się, żeby jej przyjaciółka odebrała. Odebrała.– Och, Karen – wyrzuciła z siebie. Na ulicy było głośno,więc mówiła podniesionym głosem. Znowu zaczęła się dławićłzami.– O mój Boże, co ci jest? Co się stało?Jennifer pomyślała, że Karen dzięki Bogu mieszka zaledwiedziesięć minut od nich. Zaraz będzie na miejscu. Gdyby tylkowzięła lżejszy płaszcz.– Och, Karen, wszystko poszło źle, po prostu już niemogę... – Urwała, bo potknęła się na nierównym bruku.Cholerne buty. Potem obok przemknął autobus i zagłuszył to, copowiedziała Karen. Musiała poprosić: – Powtórz, Karen, nieusłyszałam.– Pytałam, gdzie jesteś. Chcesz przyjść?– Tak – chlipnęła, stawiając stopę na jezdni.– Dobrze – powiedziała Karen. – No to przychodź od razu,otworzę...Ale Jennifer nigdy nie usłyszała, co jej przyjaciółkazamierzała otworzyć (chociaż gdyby miała zgadywać,postawiłaby na klasykę – na butelkę wytrawnego białego wina),ponieważ w tym momencie jej telefon wzleciał wysokow powietrze. Gapiła się na niego zdumiona, nie pojmując,dlaczego wszystko nagle dzieje się w zwolnionym tempie.Jednocześnie, chociaż właściwie tego nie poczuła, do jejświadomości dotarł straszliwy wstrząs, mdlący zgrzyt. Poczułametaliczny smak strachu, zgrozy i żalu. Przeniknął całe jejwyrzucone w górę ciało. Uderzył w nią samochód. Przez krótkąchwilę, zanim grawitacja przejęła nad wszystkim kontrolęi zaczął się przerażający, brutalny lot w stronę ziemi i maskiforda fiesty, czuła się zażenowana. Pomyślała, że to bez sensu,ale nie mogła temu zaprzeczyć. Ponieważ właśnie wtedyprzyszło jej do głowy, że skoro wpadła pod samochód, to istniejespore prawdopodobieństwo, że kierowca i załoga karetkizobaczą, co ma pod płaszczem.I to była jej ostatnia świadoma myśl. Na bardzo długo...TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ – PIĄTEKJennifer Wright już od jakiegoś czasu nie była pewna, czywciąż lubi swojego męża. W rezultacie od miesięcy dręczył jąpodstępny, ukryty niepokój. Przerażała ją myśl, że z tym facetemma spędzić resztę swoich dni w tej podmiejskiej dzielnicy,i niezliczoną ilość razy zadawała sobie pytanie: „Czy towszystko?”.Do pewnego stopnia to była nie tyle myśl, ile nieprzyjemnedoznanie. Miała dopiero trzydzieści osiem lat, ale odnosiławrażenie, że stacza się w zwolnionym tempie w stronę wiekuśredniego i niedołęstwa, zmiatana niepowstrzymaną lawiną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki