Cherryh Caroline Janice - Petrele - Opowiadanie, C.J. Cherryh, yyy...pozostałe

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
C. J. Cherryh
Petrele
Przełożyła Ewa Witecka
Sucha trawa, ciernisty janowiec, pagórki podobne do siebie jak dwie krople wody, wyjąwszy
wynurzające się niekiedy spod ziemi grupy wapiennych skał, i ogromny, pusty firmament: tak
oto wyglądał świat dookoła. Gerik jechał, od czasu do czasu oglądając się za siebie albo biegnąc
wzrokiem ku dalekim wzgórzom – Gerik z zamku Palten w Krainie Dolin. Lecz zamek Palten
padł, Psy z Alizonu zwyciężyły i tam i wszędzie, i wojna rządziła światem; zachęceni przez
Kolder Alizończycy przepłynęli morze, żeby zaatakować High Hallack dla odwrócenia uwagi
Sulkarczyków, podczas gdy sami Kolderczycy napadali na Estcarp, i do Krainy Dolin nie dotarły
wieści o żadnych sukcesach Estcarpu. Nikt nie mógł mieć pewności, że miejscowym ludziom
gdziekolwiek wiedzie się dobrze, ani że rodzaj ludzki przetrwa te ciężkie czasy: tak przynajmniej
wydawało się Gerikowi. Słyszał jednak, że południe High Hallacku jeszcze nie uległo wrogom.
Mieszkali tam krewni jego matki i jeśli pogłoski były prawdziwe, toczyli ciężkie boje. Dlatego
puścił swobodnie wśród wysokich wzgórz swego starzejącego się gniadosza, zabrał wszystko, co
posiadał – to znaczy torbę, rynsztunek bojowy i nowego gniadego konia, którego dał mu pan –
i wyruszył w drogę, kierując się na wybrzeże, gdyż nierówny teren i brak ludzkich osad czyniły
te strony mniej atrakcyjnymi dla najeźdźców, a zatem bezpieczniejszymi. Ufał też, że w drodze
na południe wypatrzy najsłabsze miejsce wroga i zdoła przezeń się przedostać. Nikle były szansę
na powodzenie tego planu, ale wiedział, iż zginie na pewno, jeśli pozostanie tam gdzie był dotąd.
Dlatego opuścił głębokie Doliny i przybył w to miejsce, gdzie na tle zachmurzonego nieba
widział białe skrzydła mew, które obiecywały zmianę krajobrazu. Jest ich tylko dwóch, tylko on
i jego koń; tak niewiele pozostało z jego rodzinnego domu.
Gniady ogier nazywał się Sunel, był największym z wyhodowanych w zamku Palten
wierzchowców, i jego pan, Fortal, jeździł na nim do samego końca. Fortal z zamku Palten już nie
żył... Och, nie zginął w bitwie, lecz umarł spokojnie daleko stąd, wśród wzgórz, ponieważ był
stary, chory i jego rany zaczęły gnić. „Weź Sunela” – powiedział do swego wasala. „I jedź”.
„Dokąd, panie” – zapytał Gerik przy ostatnim obozowym ognisku, które rozpalił dla wygody
Fortala. „Jedź” – szepnął starzec po raz drugi: i to było wszystko, ostatni płytki oddech, drgnięcie
ciała i spokojny, bardzo spokojny sen, który Gerik oglądał za często podczas lat walki, odwrotu,
ataku i ponownego odwrotu. Zamek Palten zamienił się w kupę popiołów, a niewielki oddział
niedobitków kurczył się coraz bardziej, aż w końcu pozostał tylko Fortal, młody Neth, bliźniaki
i on sam; później nieprzyjacielska strzała przebiła Nethowi płuca, jeden z bliźniaków zginął pod
Petthys, drugi zaś pod Greywold, gdzie Fortal odniósł ostatnią już ranę.
„Jedź” – powiedział Fortal przed śmiercią. A to znaczyło, że wszystko jest skończone.
Dolinę Palten zajęli wrogowie. Wojna Fortala dobiegła kresu. Gerik nie wiedział, co dalej robić.
Jak należało postąpić w takim wypadku, jeśli nie poszukać krewnych? A czyż jego jedynymi
krewnymi nie jest rodzina jego matki? Nie znał ich wprawdzie, ale byli oni ludźmi z tego świata
i gdy wszystko się waliło, czego bardziej potrzebował, jak nie ciepłego ogniska i ludzkiego głosu,
przynajmniej dopóki jeszcze to możliwe? Miał trzydzieści osiem lat. Nie wiedział, czy ktoś mógł
go szukać poza Kolderczykami. „Żal mi ciebie” – powiedział w chwili przytomności jego pan.
„Och, najbardziej żal mi ciebie”.
Wtedy nie rozumiał słów starca. Nie poczuł samotności, dopóki Fortal nie umarł. Teraz miał
tylko janowiec ciernisty, suchą trawę i wiatr wiejący wśród pagórków. Opiekował się swoim
gniadoszem. Dziękował bogom za to, że miał za towarzysza jakieś żywe, przyjazne stworzenie,
do którego mógł przemawiać i którego mógł dotknąć. Jechał najszybciej jak mógł i podróżował
nocą albo we dnie, w zależności od terenu. W końcu zobaczył mewy, które zapuszczały się do
wewnętrznych dolin High Hallacku tylko wtedy, gdy przygnały je tam sztormowe wichury.
– Aha, wy również – powiedział do ptaków, których białe skrzydła odcinały się na tle
szarych chmur – zostaliście wyparci aż do morza. – Ale nie mówił głośno. Tylko do siebie
i Sunela.
Gniadosz nastawił uszu i potrząsnął głową. Później parsknął w sposób nie mający nic
wspólnego z mewami, napinając mięśnie i tuląc uszy. Serce zamarło w Geriku, a następnie zabiło
szybciej. Poklepał uspokajająco Sunela po szyi.
– Gdzie? – szepnął, ściągając lekko wodze dotknięciem lekkim jak piórko, i koń, który już
zwalniał biegu, zwolnił jeszcze bardziej, strzygąc uszami i zwracając je to w tę, to w tamtą
stronę, i węszył, kręcąc głową. Później parsknął cicho po raz drugi i cały zesztywniał. Jeździec
włożył na głowę hełm, zawieszony dotąd na sznurze na ramieniu, i podniósł tarczę zawieszoną
przy siodle – a zrobił to wszystko nie zsiadając z konia i go nie zatrzymując.
Zmienny wiatr raz wiał mu w plecy, prosto ze wzgórz, raz w poprzek szlaku, płaskiej,
trawiastej drogi wijącej się między niskimi pagórkami. Był środek dnia i ani nieliczne wapienne
skały, ani krzaki janowca nie zapewniały dostatecznej osłony. Błąd, szepnął mu instynkt
z jasnością spóźnionego refleksu: skupił uwagę na mewach, a nie na chmurach, i nie zauważył
zmiany kierunku wiatru, która nastąpiła przed chwilą. Teraz zmroził go strach i począł robić
sobie wyrzuty. Jesteś głupcem, pomyślał. Ludzie ginęli z powodu chwilowej nieuwagi, a on
zauważył tylko wiatry wiejące w górze, nie zaś ten, który na zmianę muskał to jego policzek, to
plecy.
Głupiec, głupiec, jeszcze raz głupiec. Ściągnął wodze, kierując Sunela w bok, i spojrzał
z żalem na wygodny szlak wijący się wśród łąk. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby dotarł łąką aż pod
wzgórza, skąd każdy mógłby go na takim szlaku dostrzec. Dzienne światło i ani jednej
kryjówki... i tylko zdradziecki wiatr, który niósł zapachy w jedną i w drugą stronę: coś było
w pobliżu.
Znalazł grupę skał, która osłoniła go przed wiatrem, i zatrzymał się w pewnej odległości od
niej, między dwoma pagórkami, czekając albo na zdecydowaną zmianę kierunku wiatru, albo na
burzę. Alizończycy mogli być nieostrożni. Liczyli na strach, brutalną siłę i kolderską broń tam,
gdzie ją mieli, ale mieszkańcy Krainy Dolin wykorzystywali swą znajomość terenu. To w jakiś
sposób wyrównywało szansę.
Gerik czekał, obserwując pierwsze zimne krople deszczu, spadające na trawę i zostawiające
jasne ślady w kurzu pokrywającym jego rynsztunek. To skłoni Psy do szukania schronienia,
jeżeli już nie rozbili obozu; bogowie wiedzą, że już niejeden raz jechał podczas burzy i że szansa,
iż nieprzyjaciel wyczuje jego zapach albo znajdzie jego ślady na trawie, znacznie się zmniejszyła,
skoro zaczęło padać. Burza, która o mało nie zdradziła go przed wrogami, ukryła go i dała mu
możliwość ich wyminięcia. Jeżeli potrwa do zmroku, a sądząc po ciemniejących chmurach,
mogło tak się stać.
Stałoby się...
Nagle Sunel parsknął cicho i podniósł głowę. Gerik wstał, by uspokoić konia i zobaczyć, co
się dzieje.
Spostrzegł ludzki patrol na tej samej drodze, którą dotąd jechał. Poklepał ogiera po pysku
i pociągnął mocno wodze w dół, jednocześnie naciskając kolanem na przedmą nogę wierzchowca
– w dół, w dół, przyjacielu – albowiem kilku ostatnich drużynników z Doliny Palten nauczyło się
nowego stylu walki, a wierzchowce poznały inną taktykę jeźdźców niż zatrzymanie ciałem
i wymachiwanie mieczem w walce wręcz. Sunel stęknął i położył się na boku, a Gerik zrobił to
samo pod niedostateczną osłoną krzaków janowca. Lał ulewny deszcz. Człowiek desperacko
trzymał konia za szyję.
– Cicho – szepnął do niego, bo chociaż Sunel był mądry, to usłyszawszy jakiś hałas,
podniesie głowę i posłucha instynktu. Ludzie żądali od zwierząt rzeczy sprzecznych z naturą,
lecz tym razem próba uspokojenia konia pomogła.
– Cicho, cicho, chłopcze. – Obejmował teraz Sunala z całej siły, gładząc po łbie, gdyż
jeźdźcy byli już blisko. Słyszał tętent kopyt ich koni na szlaku w dole.
O bogowie, żeby tylko nie zechcieli rozbić tutaj obozu, pomyślał, bo deszcz lał teraz jak
z cebra i w pobliżu nie było lepszego schronienia poza tą kępą krzaków i dolinką między
pagórkami.
Psy z Alizonu znalazły się w polu jego widzenia. Było ich czterech, jechali na ciemnych
gniadoszach...
Nie, trzech. Postać w środku nie była mężczyzną w zbroi i ozdobionym piórami hełmie, ale
smukłą dziewczyną odzianą w jasnożółto-białe suknie. Miała związane z tyłu ręce, i podwinięta
spódnica odsłaniała gołe kolana, gdyż siedziała na koniu okrakiem. Pochyliła głowę i Gerik nie
widział jej twarzy, lecz wyglądała jak dziecko w tym otoczeniu mężczyzn w pociemniałych od
deszczu zbrojach. Gerik zadrżał, przyglądając się jeźdźcom spoza zasłony krzewów. Sunel
spróbował podnieść głowę.
– Bogowie – szepnął drużynnik z ustami przy szyi ogiera. – O bogowie.
Trzech Alizończyków. I dobrze uzbrojonych.
Tchórz, coś w nim szepnęło, raniąc jego dumę i kalecząc wspomnienia, gdy jeszcze bardziej
przytulił się do ziemi. Przeklęte ciemności, pomyślał, macając ręką w poszukiwaniu miecza
i całym ciałem przyciskając Sunela, by nie podniósł głowy. Znalazł tarczę i wsunął ramię
w rzemienie uchwytu; w taką pogodę nie będzie mógł użyć łuku, a poza tym zakładniczka
znajdowała się dokładnie pomiędzy wrogami, a on sam nigdy za dobrze nie strzelał.
Przełożył wodze przez szyję ogiera, wsunął stopę w strzemię i chwycił ręką łęku siodła, po
czym syknął rozkazująco. Sunel podniósł się razem z nim, odwrócił zgodnie ze wskazaniami
wodzy i pomknął w dół zbocza w stronę nieprzyjacielskiego oddziału.
– Hiaii! – wrzasnął, jakby cała drużyna zamku Palten szarżowała za nim, i wpadł pomiędzy
wrogów, zanim zdążyli się zorientować. Nie zaatakował najbliższego żołnierza, lecz minął go
i rzucił się na wojownika, który próbował schwytać umykającą zakładniczkę.
– Uciekaj! – ryknął do dziewczyny i odwrócił się, błyskawicznie unosząc tarcze, gdyż
usłyszał za sobą drugiego jeźdźca i zobaczył, jak zbliża się trzeci.
I właśnie wtedy zauważył resztę patrolu: dwudziestu piechurów nadchodzących drogą.
Zamachnął się mieczem, uderzył lewą piętą w żebra Sunela i odwrócił się, ze szczękiem
uderzając tarczą o tarczę Alizończyka. Piechurzy byli łucznikami. Dwudziestu łuczników.
Dziewczynę poniósł w bok od walczących zdenerwowany koń. Tarcza z namalowanym na niej
wilkiem zbliżyła się do twarzy Gerika, znał ten herb, ci żołnierze to jego starzy wrogowie.
– Palten! – zawołał przekornie, żeby tamtych dwóch wiedziało, komu zawdzięczać ten atak,
ciął ze wszystkich sił, później zaś uderzył rumaka obu piętami i umknął w bok, unikając walki
z trzecim jeźdźcem.
– Dziewczyno! – krzyknął mijając ją i płazem miecza uderzył jej konia po zadzie, po czym
skierował się w stronę wzgórz. Jej wierzchowiec pobiegł za Sunelem, a Genkowi właśnie o to
chodziło. Przyhamował nieco swego Sunela, wsunął miecz do pochwy i spróbował złapać
zwisające luzem wodze konia zakładniczki. Właśnie wychylił się z siodła, gdy usłyszał
świszczące wokół strzały, a żaden współczesny mu mieszkaniec High Hallacku nie miał nigdy
zapomnieć tego dźwięku.
Koń dziewczyny potknął się i zachwiał na nogach – strzała trafiła go w zad; Gerik widział,
jak nadlatywała. Ściągnął mocno wodze, przesunął się w siodle, chwycił garścią za odzienie
i włosy dziewczyny i pociągnął ku sobie z całej siły. Pomyślał, że ją upuści, ponieważ jedną ręką
nie zdoła jej utrzymać.
Wychylił się więc silnie w przeciwna stronę i z wysiłkiem przerzucił ją przez siodło, tak że
znalazła się w zasięgu lewego ramienia, w którym trzymał tarczę.
Była dla niego tylko brzemieniem, sześcioma kamieniami
[kamień – dawna miara wagi ok. 7 kg]
spódnic i włosów. Nawet nie miał czasu na nią spojrzeć. Drogę zagrodziła mu ściana tarcz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki