Chater Lynda - Nowa Twarz, Książki Różne(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chater Lynda
Nowa twarz
ROZDZIAŁ I
Gdyby prawdziwe było powiedzenie, że każdy ma swoje pięć minut sławy,
Carmen Bird stanowiłaby wyjątek potwierdzający regułę. Czas w świetle
jupiterów, jaki przypadł w udziale jej, znacznie przekroczył ten limit - jak gdyby
oprócz swego przydziału wykorzystała i niejeden cudzy.
„Właściwie powinni mnie nienawidzić" - pomyślała, wyłaniając się zza kulis
wśród burzy oklasków. Znalazłszy się na planie programu „Nowa twarz",
postąpiła krok do przodu, w centrum studyjnych świateł. „Cóż takiego
uczyniłam, że zasługuję na powszechne uwielbienie?" Lecz zaraz nadeszła myśl,
że przecież los na swój przewrotny sposób zadbał już o to, by przywrócić
równowagę zaburzoną jej popularnością. Rozdając wokół uśmiechy Carmen
zastanawiała się, jak by zareagowali jej fani, gdyby wyszła na jaw prawda o
usłanym różami życiu, jakie rzekomo prowadzi. Wyobraziwszy sobie skutki
takiej niedyskrecji, zacięła się w samym środku powitania.
-Nawet największym gwiazdom wiesz aj ą się czasami słowa - zażartował
asystent planu, wywołując tym kiepskim żartem wybuch głupkowatego śmiechu
na widowni. Aby podtrzymać dobry nastrój publiczności, chłopak przekłusował
w poprzek sceny, nie omieszkawszy „zaplątać się" po drodze w zwój kabli.
-Cięcie - westchnął ciężko Barry, kierownik planu, i przewrócił oczyma.
-Trzy, dwa, jeden... - odezwał się głos zza kamer.
-I... kręcimy! - wykrzyknął ktoś inny.
Carmen odwróciła głowę do kamery i zaczerpnęła powietrza.
-Witam w programie „Nowa twarz" - rozpoczęła pogodnym tonem. - W
programie, który potrafi odmienić życie każdego! Dziś będziemy świadkami
przemiany Maureen, gospodyni domowej z dzielnicy Bromley, i...
-Cięcie! - przerwał znowu Barry i jednym susem dopadł czegoś na skraju planu.
- Kto tu zostawił coca-colę?!
-Ktoś, kto aż się prosi, żeby go... - zachichotał asystent planu, podczas gdy
Damien, wizażysta, czym prędzej zbierał resztki swego lunchu. - Dobrze już,
dobrze... - dodał pojednawczo zza pleców kamerzysty spostrzegłszy, że Barry
nie jest w nastroju do żartów. - Przepraszam. Nie sądziłem, że pytanie było
retoryczne.
Carmen wykorzystała tę chwilę przerwy, dając się podmalować
charakteryzatorce. Widzowie nieomal wykręcali sobie szyje, by nie uronić nic z
tego, co ich zdaniem było wspaniałym światem telewizji. Obserwując zza
przymrużonych powiek ich pełne podniecenia twarze Carmen uznała, że ci
ludzie zrobiliby prawie wszystko, byle wystąpić na srebrnym ekranie. Na razie,
aby obejrzeć jej program w trakcie produkcji, nie mają nic przeciwko temu, by
wstać w środku nocy i telepać się tu z najodleglejszych nieraz zakątków kraju.
Nie zraża ich, że gdy już dotrą do dzielnicy Hammersmith, muszą spędzić
drugie tyle czasu na zakorkowanych ulicach centrum Londynu, nim w końcu
trafią do budynków Conquest TV na Fulham Palace Road. Nawet perspektywa
szczegółowej rewizji w wykonaniu nadgorliwych ochroniarzy nie wydaje im się
straszna. O wszystkich tych uciążliwościach prezenterka wiedziała, ponieważ z
balkoniku nad foyer, po którym publiczność snuje się żłopiąc darmową kawę i
czekając, aż zaczną wpuszczać na widownię, nieraz podsłuchiwała za radą
producenta. Kevin bowiem do znudzenia powtarzał każdemu, że najważniejsze
to poznać swoją publiczność.
W myśl jego teorii przetrzymywano zatem widzów w pełnym napięcia
oczekiwaniu celowo, aby ułatwić Carmen zadanie, a także z paru innych
powodów. Po pierwsze, musieli mieć
czas na pójście do toalety. „To by dopiero było, gdyby komuś z rzędu F
zachciało się siusiu w samym środku programu" -tłumaczył jej kiedyś Kevin. Po
drugie zaś, im dłużej czekali, tym bardziej byli potem zachwyceni - na
podobieństwo turystów w Disneylandzie, którzy odstawszy swoje w
tasiemcowych kolejkach, zatracają wszelki krytycyzm. Ponadto zdaniem Kevina
telewizja utraciłaby całą swą magię, gdyby pierwszy lepszy mógł wejść do
studia prosto z ulicy. Na szczęście dla wszystkich wystarczało
kilkudziesięciominutowe „opóźnienie", aby widzowie - na długo przed
rozpoczęciem programu - drżeli z podniecenia, gotowi oklaskiwać wszystko,
cokolwiek się rusza.
Przed nagraniem zawsze zajmowało ich to samo: „Jak pan myślisz, kiedy
puszczą ten program?" i„A ja, złociutka, mam wideo z Umerem i nawet sama
potrafię nastawić!" Lecz najczęściej rozważali, jakie są szanse, że pojawią się w
zmontowanym programie. Stali bywalcy wiedzieli, które miejsca na widowni
gwarantują, że kamery - robiące zbliżenia raz czy dwa w ciągu parogodzinnej
sesji - uchwycą właśnie ich. Rozpracowali nawet strategiczne pozycje w kolejce
zapewniające te miejsca. Co więcej, choć byli świadomi, że kandydatów do
„Nowej twarzy" wybiera się dużo wcześniej, i tak łudzili się, że to ich Carmen
w ostatniej chwili zaprosi na scenę. „Lepiej mieć uszy i oczy otwarte" - szeptali
miedzy sobą, kiedy wlewali się do studia rozdając w tłoku porozumiewawcze
kuksańce - „nigdy nie wiadomo, kogo zechcą poddać metamorfozie!"
-Uwaga! - rozległ się głos Barry'ego w miniaturowej słuchawce w uchu Carmen.
Poderwała się na równe nogi i ku uciesze podekscytowanych widzów
bezwiednie zderzyła z kamerzystą.
-Przepraszam - wymamrotała, czyniąc równocześnie wysiłki, by odzyskać
kontenans i przywołać na usta profesjonalny uśmiech, co przyszło jej z trudem,
bo gwałtowny ruch spowodował nawrót pulsującego bólu pod czaszką, gdzie na
dodatek pojawiły się nieproszone myśli: „Jak długo dam radę to ciągnąć? Jakaż
to wymyślna kara czeka mnie dziś wieczorem?" Z niemałym wysiłkiem zdołała
się jednak skoncentrować na
chwili obecnej, odsuwając od siebie problemy osobiste - będzie się nimi
martwić w drodze do domu.
Pierwsza część nagrania przebiegła całkiem sprawnie, jeśli nie liczyć
zamieszania spowodowanego na samym początku przez Maureen z dzielnicy
Bromley, która zgubiła soczewkę kontaktową i na czworakach szukała jej na
podłodze studia. Zdołała także przytyć po tym, jak przy naborze do programu
podała swoje wymiary, i tylko dzięki pomysłowości garderobianej i rolce taśmy
klejącej wciśnięto jej obfite kształty w przygotowaną wcześniej kreację. Mimo
tych przeciwności efekt był i tak zdumiewający: zaniedbana kura domowa,
jeszcze przed chwilą ubrana w banalne dżinsy i rozciągnięty sweter,
przeistoczyła się nie do poznania - w oszałamiającą istotę jakby żywcem wyjętą
z kolorowych stron magazynu mody.
„Nie szata zdobi człowieka" - napomniała się w duchu Carmen nie po raz
pierwszy w karierze. Wśród publiczności rozległ się szmer uznania, kiedy
Maureen wyłoniła się z garderoby i w rytm dżingla programu przepłynęła przez
scenę. Carmen wydała westchnienie ulgi słysząc, jak w studiu rozlegają się
brawa. Takie właśnie momenty czyniły jej pracę wartą zachodu.
Pomysł na program był prosty i chwytliwy. W pierwszej części nadaje się komuś
tytułową nową twarz: wybrana spośród tysięcy chętnych kandydatka jest
poddawana gruntownej restylizacji i wpuszczona ponownie na scenę dopiero
wtedy, gdy nada się jej upragniony image. Potem jeden z ekspertów wygłasza
pogadankę - może to być Damien odkrywający tajniki depilacji albo Sandra
zdradzająca, jak dbać o cerę. Ostatnią część - sprawiającą Carmen największą
satysfakcję - stanowi wywiad z którąś bohaterką już wyemitowanych
programów, dający możliwość szerszego spojrzenia i skupienia się na wpływie,
jaki zmiana wyglądu wywarła na życie tej osoby.
Tym razem Carmen miała przeprowadzić rozmowę z Hazel z Sunbury.
Widzowie zgotowali jej gorącą owację - „spontanicznie", jak tylko asystent
planu dał im znak - i nie odrywali od niej wzroku, gdy powoli, z nerwowym
uśmiechem na twarzy przeszła po narysowanej linii do końca wybiegu.
,,Nie zaprzepaściła swojej szansy" - oceniła Carmen, porównując obecny
wygląd kobiety ze zdjęciami sprzed metamorfozy i po niej na studyjnych
monitorach. Włożyła dzisiaj tę samą sukienkę, którą dostała w programie, i
własny żakiet, o dziwo do niej pasujący. Carmen przebiegła w myśli listę
drobiazgów - takich, jak buty, makijaż, fryzura, biżuteria i tym podobne -
poprzez które musiała oceniać ludzi w pracy i na które, coraz częściej niestety,
zwracała uwagę także w życiu prywatnym. Dopiero z bliska rzucało się w oczy,
że Hazel makijaż ma rozmazany. „No, nikt nie jest doskonały" - pocieszyła się
Carmen. Buty także były nie za bardzo, ale na szczęście nie będzie ich widać,
kiedy kobieta usiądzie.
-Powiedz, Hazel - zaczęła z przyjaznym uśmiechem - pamiętasz jeszcze,
dlaczego zdecydowałaś się wystąpić w naszym programie?
Hazel nie należała do łatwych rozmówców. W jej mniemaniu wystarczyło
bąknąć jakąś sztampową odpowiedź, a co gorsza miała denerwujący zwyczaj
powoływania się w każdej wypowiedzi na zdanie swojego męża.
-Eee, sama nie wiem... ale mój mąż mówi, że...
Pod koniec wywiadu Carmen była nieźle poirytowana. „Czy to babsko nie ma
własnego rozumu?" - zastanawiała się w duchu. Należałoby także oczekiwać, że
ktoś, komu ofiarowano nowy wizerunek i podarowano naręcze ciuchów od
znanych projektantów, okaże nieco więcej entuzjazmu. Ten wywiad natomiast,
jeśli w ogóle zostanie pokazany w telewizji, ma szansę przykuć uwagę widzów
w takiej samej mierze jak mieszkańców centralnej Mongolii prognoza pogody
dla rybaków.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki