Cicha 5 - Antologia, e-booki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->===Owk/W25cPgs4C2haaV86AzYANAE5DjhbPVhrCm8LOFo=Spis treściKatarzyna BondaGałązka jabłoniMałgorzata KalicińskaPrzypadki senatorowej K.Katarzyna MichalakPowrót na CichąKrystyna MirekWigilijna rzeźbaNatasza SochaNiebieski językMałgorzata WardaSerceMagdalena WitkiewiczList do Mikołaja===Owk/W25cPgs4C2haaV86AzYANAE5DjhbPVhrCm8LOFo=KATARZYNA BONDAGałązka jabłoniZanim zadzwonił alarm w zegarku, obudził mnie słodki zapach ciastek. Sąsiadka z parteru piekła je coroku. Nie znosiłem tej wścibskiej wenery, ale musiałem przyznać, że była znakomitą kucharką, a ciastkapiekła wprost wyborne. Co roku przed świętami przychodziła z nimi i każdego z mieszkańców kamienicyteatralnie prosiła o wybaczenie win. By wejść w Nowy Rok bez długów, jak mawiała. Wtedy, delektującsię słodyczami, na chwilę zapominałem jej wszystkie numery. Chwila trwała tyle co święta, bo jużw sylwestra zwykle znów się awanturowała, że hałas, palenie papierosów na klatce i kto to widział, żebywystawiać śmieci na wycieraczkę. Jeszcze robactwo się zagnieździ, toż to brud, temperatura, a więcejnie trzeba.– Skandaliczne zachowanie! Znalazłby pan sobie jakąś dobrą kobietę. Chyba nie jest pan tym, no…pederastą. Żonę pan miał, to może mieć i następną – utyskiwała. Wiedziałem, że chce dobrze, ale i takmnie wnerwiała.Wynajmowałem to mieszkanie dopiero piąty rok. Od rozwodu, który przypłaciłem ciężką depresjąi katastrofalnym stanem moich finansów. Potrzebowałem lokalu właściwie od ręki, a Cicha 5 mieszkanienumer 5 to był drugi adres, pod który zadzwoniłem z listy numerów wypisanych z kajetu mojej agentkinieruchomości. Nie targowałem się o cenę. Czasu miałem niewiele, bo praktycznie z dnia na dzień stałemsię bezdomny.Kilka dni przed Wigilią, w trakcie ucierania maku moja żona Agnieszka, teraz już moja była żona,zaproponowała, bym po świętach się wyprowadził. Zbaraniałem. Powtórzyła prośbę tonem prawnika,specjalisty od praw autorskich, którym w istocie była. Nigdy wcześniej tak się do mnie nie zwracała.Zobaczyłem wtedy obcą kobietę w naszej kuchni. Zimną, bezwględną, umiejącą iść po trupach do celu.Słynęła z tego, a ja byłem dumny z jej sukcesów. Wtedy jednak moją głowę zaprzątała tylko jedna myśl:gdzie się podziała moja Agunia? Przez te wszystkie lata zdawało mi się, że nie ma lepiej dobranej paryniż my.Byliśmy razem od liceum. Czytaliśmy te same książki, lubiliśmy te same potrawy, kończyliśmy zasiebie zdania. Nazywałem ją moją Gałązką Jabłoni, a ona mówiła do mnie Stachu, bo tak mam na imię.I choć w pracy otaczały mnie same kobiety, fotografowałem je dla najlepszych magazynów mody, towłaściwie poza żoną żadna inna dla mnie nie istniała. Nigdy jej nie zdradziłem. Fakt, nie awansowałemod kilku lat, a rynek się popsuł; kiedy weszła fotografia cyfrowa, stawki drastycznie spadły, zleceńmiałem coraz mniej, może i trochę mi się przytyło, posiwiałem na skroniach, ale Aga też już nie byłaAudrey Hepburn. Mój problem polegał na tym, że ona była prawnikiem, a jej nowy absztyfikant, dziśdrugi małżonek, to znany adwokat specjalizujący się w sprawach rodzinnych i spadkowych. Nie miałemszans.Wtedy nie zjedliśmy kolacji wigilijnej. Honor nie pozwalał mi zostać. Rozmawialiśmy jeszczegodzinę, ale była nieprzejednana. Nie chciałem znać szczegółów. Nie zniósłbym opowieści o ichromansie, seksualnych ekscesach, ani tego, jak to się zaczęło. Interesowało mnie tylko jedno:– Kochasz go? – wydusiłem.Skinęła głową, a ja poczułem, że umieram. Na szyi miałem metalową obręcz, którą ktoś zaciskał(pewnie ktoś w todze z zieloną lamówką). Nie broniłem się. Najgorsza prawda jest lepsza niż życiew kłamstwie. Musiałem mieć jednak pewność. Nadzieja ponoć nie umiera nigdy – i to cholerna prawda.Lepiej jednak wiedzieć, czy warto przegrupować siły i iść naprzód, czy nadszedł czas ucieczki, coniektórzy zwą taktycznym odwrotem. Ucieczka zaś jest dobra jedynie wtedy, gdy prowadzi cię do przodu.Nigdy nie byłem w tym dobry.– A mnie już nie kochasz? – rzuciłem niby od niechcenia, nieskutecznie udając zranionego smoka.Zanim odparła, długo milczała. Zabolało mnie to, ale czułem, że jest jeszcze jakaś szansa. Potembłagałem, łasiłem się, przypominałem dobre momenty naszego pożycia i te mniej dobre, chociaż wedługmnie smaczniejsze, bo zabawne. Nie zaśmiała się ani razu. Patrzyła na mnie jak na chłopca, któryrozpacza po wozie strażackim stojącym na jego półce nad łóżkiem, kiedy wokół płonie miasto. Minąłkwadrans, zanim zrozumiałem, że się poniżam, ale i wtedy nie zaprzestałem walki. Chyba w tamtymczasie nie potrafiłem, nie wyobrażałem sobie, że mógłbym zachować się inaczej.– Bo ja cię kocham – wyszeptałem z przekonaniem, na jakie dziś z pewnością nie byłoby mnie stać. –Jesteś moim wszechświatem, moją tablicą Mendelejewa, z każdym nieodkrytym pierwiastkiem. Moja...Gałązko Jabłoni. Pamiętasz?Wytoczyłem właśnie najcięższe działa. Miłość. Poezję. Porozumienie. Naszą sprawę. Tego, czego niktpoza nami nie pojmie, nie zrozumie. To, czego nigdy nie zdradziłem, nie opowiedziałem żadnemufacetowi, bo by mnie wyśmiał. Byłem wtedy nieuleczalnym romantykiem. Wtedy, dziś to już bajkio żelaznym wilku.– Mój ci on – tak kończyły się wcześniej nasze drobne utarczki.– A ty moja, na wieki – odpowiadałem. Śmialiśmy się do rozpuku, czując w tym balon utopii, alekażde z nas święcie w te miłosne brednie wierzyło. Tak wydawało się przynajmniej mnie.Wtedy ona nie odpowiedziała. Stała jeszcze w milczeniu długie sekundy, które wydawały mi sięwiecznością, wpatrując się we mnie, wyraźnie skonsternowana. Wiedziałem już, że to koniec, prawdziwygame over, ale miał rację ten, kto kiedyś powiedział, że dopiero wtedy doceniamy tę rzecz, uczucie czybliskiego człowieka, kiedy doświadczymy jego utraty. Także mnie w tamtym czasie Aga wydawała siępiękniejsza, niż gdy na zabój zakochałem się w jej warkoczu i szmaragdowych oczach krótkowidza. Niedostrzegałem jej obwisłych policzków, harmonijki zmarszczek i tej krótkiej fryzury, którą nosiła od...pewnie od czasu, kiedy zaczęła się spotykać z tym oślizgłym łosiem w todze. Nagle zrozumiałem, żewiem, kiedy się to zaczęło i dlaczego. Pamiętam ten moment, kiedy zaczęła się zmieniać i ode mnieoddalać. To były drobiazgi. Milczała, częściej zapatrzona w okno niż ja w telewizor, aż któregoś dniaprzyszła bez warkocza.– Jestem za stara na rusałkę – oświadczyła, targając czupurną fryzurę (dam głowę, że usztywnionążelem). I położyła na stole obuwie na obcasie. Zdziwiłem się. Nigdy nie lubiła sztucznych rzeczy,niewygodnych ciuchów, zresztą gdzie miałaby chodzić na tych szczudłach. My nigdy nie byliśmy lwamisalonowymi. Ja nie umiałem konwersować i od komunii nie wbiłem się w garnitur. Nawet ślub brałemw ekscentrycznej kamizelce i wzorzystej koszuli. Aga w hipisowskiej sukience plażowej i wiankuz żywych kwiatów na głowie. Mieliśmy w nosie konwenanse i byliśmy wolni. Patrzyłem na te szczudław kolorze intensywnego różu jak na obce zwierzę, które przypadkiem zabłąkało się do naszego domu.Kiedy je włożyła, była wyższa ode mnie o głowę. Chwiała się lekko przed lustrem i sprawdzałazgrabność łydek. Była piękna, dojrzała, monumentalna i... obca. Poczułem się dziwnie. Od tamtej chwilijuż nie znalazłem w jej szafce sandałów na rzepy, w których chodziliśmy na spacery po lesie, i traperówzdartych przez nasze wspólne tatrzańskie wycieczki.– Wyrzuciłam je, grubo w nich wyglądam – mruknęła z przekąsem, kiedy ją o to zapytałem.Nigdy nie złapałem jej na pisaniu listów, telefonach w łazience do kochanka czy wysyłaniu nocąesemesów. Wracała do domu o normalnych porach, gotowała, sprzątała. Tyle że praktycznie przestaliśmyrozmawiać. To znaczy mówiliśmy o pogodzie, rachunkach do zapłacenia, komentowaliśmy zmianypolityczne, ale nie rozmawialiśmy jak kiedyś – o tym, co ważne. Nie śmialiśmy się, nieprzekomarzaliśmy. Właściwie staliśmy się „wzorowi”. To z wygodnictwa niczego nie zauważyłem. Byłomi po prostu bezpiecznie i dobrze, podczas gdy ona powoli emigrowała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki