Cherryh Carolyn Janice - Przybysz 02 - Najeźdźca, eBook, Cykl Przybysz

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
C. J. Cherryh
Najeźdźca
tom 2 cyklu „Przybysz”
litƏRA
1
Tytuł oryginału: Invader
Przełożyła: Agnieszka Sylwanowicz
Data wydania oryginalnego: 1995
Data wydania polskiego: 1998
Wydawnictwo Mag
ISBN: 8386572787
Od czasu odlotu międzygwiezdnego statku Feniks tylko jeden
przedstawiciel ludzkich kolonistów ma prawo utrzymywać
kontakty z atevi. Jest nim paidhi - ambasador, tłumacz i
sprzedawca zaawansowanych technologii w jednej osobie. Trzeba
przyznać, że w społeczeństwie, w którym zabójstwa są jedną z
form negocjacji, Bren Cameron - paidhi - radzi sobie
nadspodziewanie dobrze. Do czasu... Po prawie dwustu latach
nieobecności, ziemski statek kosmiczny Feniks powraca.
Wypracowana przez wiele lat równowaga pomiędzy ludźmi a atevi
zostaje zachwiana. Obie strony są o krok od nowego konfliktu.
Wydaje się, że tylko Bren Cameron może ocalić planetę przed
zagładą...
2
 Rozdział 1
Samolot przechylił się ostro na skrzydło i zaczął schodzić w
dół, co zapowiadało lądowanie w Shejidan. Bren Cameron przez
sen i z zamkniętymi oczyma potrafił rozpoznać podejście do
północnego pasa.
Tak właśnie było. Środki przeciwbólowe wykonały znakomitą
robotę. Bren pamiętał, że ostatnio oglądał chmury nad cieśniną
Mospheiry; pewnie obsługa uratowała jego drinka, bo szklaneczka
zniknęła z tacy przykrytej teraz serwetką.
Ręka na temblaku i liczne stłuczenia. Operacja.
Gdy obudził się tego ranka - był pewien, że to było tego ranka,
jeśli zachował jakie takie poczucie czasu - nad jego łóżkiem
pochylał się i coś do niego mówił pracownik Biura Spraw
Zagranicznych, a nie matka czy Barb. Boże, nie zrozumiał połowy
z tej oracji, chodziło chyba o jakieś pilne spotkanie, aiji żądał jego
natychmiastowej obecności, miał miejsce jakiś drobny kryzys w
rządzie nie mogący czekać, aż on wyzdrowieje po ostatnim, który,
jak mu się wydawało, zażegnał przynajmniej na kilka dni. Tabini
dał mu urlop, powiedział, żeby wyjechał i poradził się własnych
lekarzy.
Kryzys wiszący wszystkim nad głową najwyraźniej jednak nie
chciał czekać: pracownik Biura nie podał dokładnych szczegółów
sytuacji na kontynencie - co samo w sobie nie było zaskakujące,
ponieważ ludzki rząd na Mospheirze i patronat aijiego z siedzibą
w Shejidan nie rozmawiały ze sobą w sprawach wewnętrznych aż
z taką szczerością.
3
 Oba rządy w gruncie rzeczy w ogóle nie prowadziły rozmów,
jeżeli nie był przy nich obecny Bren jako tłumacz i mediator.
Ciekawe, w jaki sposób Shejidan zażądał jego obecności, nie
korzystając z jego usług, ale ten, kto zadzwonił, najwyraźniej
przekonał Mospheirę, że to sprawa życia i śmierci.
- Podniosę panu stolik, panie Cameron.
- Dzięki. - Po raz pierwszy w życiu miał rękę na temblaku.
Kiedy tylko mógł, jeździł na nartach, i to brawurowo; w ciągu
dwudziestu siedmiu lat swego życia dwa razy chodził o kulach.
Unieruchomiona ręka była jednak nowym doświadczeniem i, co
już zdążył odkryć, prawdziwą przeszkodą w jakiejkolwiek pracy
urzędniczej.
Stolik został podniesiony i zamocowany. Steward pomógł
Brenowi ustawić oparcie fotela, wyciągnął końcówki pasa
bezpieczeństwa i chciał go zapiąć: piankowy pancerz od
obojczyka po kłykcie oraz bandaże ściskające Brenowi tors wcale
nie ułatwiały mu pochylania się czy sięgania, ale przynajmniej
palce miał zalane pianką tylko do połowy.
Udało mu się chwycić pas o własnych siłach, odciągnąć go i
zapiąć, zanim z powrotem zacisnął mu się na piersi - drobny
tryumf w dniu pełnym niepowodzeń.
Żałował, że zażył środek przeciwbólowy. Nie miał pojęcia, że
będzie taki silny. Powiedzieli: „jeśli będziesz go potrzebował” i po
szaleńczym wysiłku, żeby uporządkować swoje sprawy w biurze,
a potem dotrzeć na lotnisko, Bren pomyślał, że potrzebuje go,
żeby nieco stępić ból.
Zbudził się po godzinie, gdy samolot podchodził do lądowania
w stolicy.
Miał nadzieję, że w Shejidan nie poplątano informacji i że o
godzinie jego przybycia wie ktoś poza urzędnikami na lotnisku.
Samoloty latające między Mospheirą i kontynentem kilka razy
dziennie przewoziły tylko towary. Kiedy na pokładzie był Bren, w
4
 małym przeszklonym przedziale na przedzie samolotu, który
zwykle służył do przewożenia delikatnych ładunków medycznych,
pojawiało się dwóch stewardów, dwa fotele, lista win i kuchenka
mikrofalowa. Tak wyglądała jedyna linia pasażerska obsługująca
Mospheirę i kontynent dla jedynego pasażera, który regularnie
kursował między Mospheirą i kontynentem - dla niego, Brena
Camerona, paidhi-aijiego.
Pilnie strzeżonego paidhi-aijiego, nie tylko oficjalnego
tłumacza, ale arbitra badań technicznych i rozwoju oraz stałego
mediatora dla atewskiej stolicy w Shejidan i wyspiarskiej enklawy
ludzkich kolonistów na Mospheirze.
Wypuszczono podwozie.
Gdy samolot wśliznął się w chmury, gładki, szary dywan,
który utworzyły, widoczny dotąd za oknem, zmienił się w
przesłaniającą wszystko klaustrofobiczną watę.
O szybę uderzyły krople deszczu. Samolot lekko się zachwiał
pod uderzeniem wiatru.
Nieoczekiwanie paskudna pogoda. Skrzydło rozbłysło bielą
błyskawicy. Stewardzi rzeczywiście mówili coś o deszczu
nadciągającym nad Shejidan. Nie wspomnieli jednak o burzy.
Bren miał nadzieję, że aiji wysłał po niego samochód. Miał
nadzieję, że nie będzie musiał iść daleko.
Deszcz zalewał okna, a gęste, szare chmury nie pozwalały
niczego dostrzec. Takiego właśnie dnia przybył do leżącego w
głębi kontynentu Malguri - jakiś tydzień temu? Wydawało się to
niewiarygodnie dawno temu. W ciągu tego tygodnia zmienił się
cały świat.
Zmieniła się cała równowaga atewskiej władzy i zagrożenia -
a to z powodu jednego ludzkiego statku, który teraz znajdował się
na orbicie planety. Atevi mogli zupełnie słusznie podejrzewać, że
jest on mile widziany. Po stu siedemdziesięciu pięciu latach
milczenia niebios z łatwością mogli dojść to tego błędnego
5
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki