Chandra Ryan - Dragonborne, HARLEQUIN Gorący Romans, romans ;-)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dragonborne – Chandra Ryan
Tłumaczenie- Filipina_86
Dragonborne – Chandra Ryan
Rozdział pierwszy
Sophie tchnęła w usta dziecka i nacisnęła lekko jego klatkę piersiową, ale nie
przyniosło to rezultatu. Krople potu spływały po czole dziewczyny, a żołądek skurczył jej
się z niepokoju, nie była jednak w stanie przestać. Nie wierzyła w prawdę, którą miała
przed oczami i próbowała ponownie. Nadal nic.
Niechciane łzy paliły ją w kącikach oczu, gdy spojrzała w dół na porcelanową
twarzyczkę. W ciągu ostatnich trzech miesięcy stracili jedenaścioro dzieci, i Sophie nie
była pewna czy jej serce zniesie utratę dwunastego. Musi być jakiś sposób by je ocalić, tego
malutkiego chłopczyka, któremu pomogła przyjść na świat niecałe trzy lata temu.
- Puść go, siostro Sophie. On odszedł.
Odwróciła twarz do Naryna, jej narzeczonego i uzdrowiciela ich małej wioski, ale
nie potrafiłą spojrzeć mu w twarz. Był dobrym człowiekiem, nawet przystojnym w
klasycznym ujęciu, ale po trzech latach pracy u jego boku nie była bliższa pokochania go,
niż tamtego pierwszego dnia gdy tu zawitała. Nie żeby nie próbowała. Rozpaczliwie
chciała go pokochać, chciała dać mu siebie, ale każdego dnia wyczuwała że się bardziej od
siebie oddalają. I z każdym dniem, coraz trudniej jej było zaakceptować myśl o
Dragonborne – Chandra Ryan
małżeństwie z tym mężczyzną.
- Pomogłam go urodzić- Jakaś malutka część jej osobowości, chciała by Naryn
wziął ją w ramiona, złagodził jakoś jej ból. Może wtedy...
- A ja pomogłem dziewczynce, którą straciliśmy wczoraj. To, że wtedy przy nich
byliśmy, nie znaczy że teraz uda nam się sprowadzić ich z powrotem na ten świat.
Słowa były prawdziwe, ale ich zimny wydźwięk obudził w sercu Sophie jeszcze
więcej goryczy- Powinniśmy być w stanie zrobić więcej. Nie uratowaliśmy nawet jednego!
Patrząc w dół na martwe ciało, czuła jak jej samokontrola powoli znika. Dziecko
miało matkę i ojca, ale było też jej. Uznała wszystkie wioskowe maluchy za swoje. Były,
jakby na to nie patrzeć, jedynymi dziećmi jakie do tej pory trzymała w ramionach.
Prawda, spodziewała się mieć dzieci z Narynem, ale one zostaną odesłane do szkoły
zanim nauczą się jeszcze chodzić. Będą częścią kolejnej generacji kleryków. Ale nie to
dziecko. Ono powinno móc dorastać na jej oczach, śmiać się beztrosko dokuczając
przyjaciołom. Było tak wiele rzeczy do zrobienia. Jej dzieci będą należały do kościoła, ale
mogła mieć udział w wychowywaniu wioskowych maluchów.
- Wiem, że to bolesne- Odezwał się miękki, kobiecy głos.
Sopie odwróciła się i dostrzegła młodą, srebrnowłosą kobietę, która przeszła przez
pokój. Wątpiła, by jasnowłosa wiedziała jak bolesne to było. Jak mogła to wiedzieć
mieszkając tutaj zaledwie od roku?- Czyżby, siostro Lilith?- Wyzwanie pojawiło się w
powietrzu.
Naryn ściągnął gniewnie wargi.-Siostra Lilith dba o ludzi z tej wsi tak samo jak ja
czy ty.
Słysząc jego ostry głos, Sophie wiedziała, że powinna być zazdrosna. Jej
narzeczony i Lilith pracowali bardzo blisko w ciągu ostatniego roku, na tyle blisko żeby
języki mieszkańców wsi poszły w ruch. Ale nic takiego nie czuła. Był w niej tylko gniew
na dziwną plagę.- Dlaczego to dopada tylko dzieci? Ich życie dopiero się zaczyna.
Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę, po czym wziął głęboki oddech.
To był argument, nad którym kłócili się już wiele razy, ale ona zawsze do niego
Dragonborne – Chandra Ryan
wracała. Tym razem jednak Naryn zdecydował się milczeć, pozostawiając Lilith obronę
ich pozycji.
- Nie wolno myśleć w ten sposób- Przemówiła głosem pełnym spokojnej
łaskawości.- Oni poszli dalej. Ich dusze spoczywają w pokoju i narodzą się na świecie
ponownie.
Powtarzali te same słowa od kiedy plaga pojawiła się trzy miesiące temu i do tej
pory Sophie odpuszczała sobie. Uniesione brwi kancelisty siedzącego z nimi w
pomieszczeniu zasugerowały jej by się opanowała i zastanowiła dwa razy zanim
przemówi. Ale kobieta nie była w stanie dłużej zachowywać milczenia.
- Co ich dusze wzięły z sobą?- Spytała podniesionym głosem, tracąc panowanie.-
Jakiej wielkiej lekcji się nauczyli? Cierpliwości? Sprawiedliwości? Wierności? Miłości? To
były zmarnowane wcielenia! Urodzą się ponownie tylko po to, by cierpieć!
- Stwórca nie marnuje niczyjego życia- Syknął Naryn.- Byli tu w jakimś celu, w
Jego celach. Jak możesz to kwestionować?
- Ponieważ on miał tylko trzy lata!- Wstała i delikatnie uniosła ciałko chłopca.- A
teraz wybaczcie. Muszę powiedzieć jego matce że jego życiowe cele zostały już
wypełnione.
Przeszła obok nich, nie czekając na odpowiedź. On był tak ślepo oddany, a chociaż
przestrzegał dyscypliny i wiary, ślepe oddanie czyniło go słabym. A Sophie nigdy nie
będzie w stanie pokochać kogoś o słabej woli. Nigdy nie spędzi życia z kimś, kto tak
zimno podchodzi do śmierci małego dziecko, bo tak mówi Pismo!
Gdy przeszła przez próg do izby chorych, uderzył w nią lament matki zmarłego.
To rozrywało duszę Sophie na kawałki. Podeszła do nich powoli- do klęczącej załamanej
kobiety i jej męża, który otaczał ją opiekuńczo ramionami, próbując użyczyć jej trochę sił.
- Tak mi przykro. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy...- Nie mogła dokończyć
zdania, bo łzy zdławiły jej słowa.
- Wiemy.
Z ciałem syna w ramionach, mężczyzna pomógł podnieść się małżonce. Ta
Dragonborne – Chandra Ryan
spojrzała na Sophie zaszczutymi oczami, po czym w ciszy wyszła.
Dopiero, gdy drzwi zatrzasnęły się za nimi, Sophie pozwoliła swoim łzom
swobodnie popłynąć. Płakała nad dziećmi, które straciła, nad tymi które straci następnego
dnia, i jeszcze kolejnego. Dziećmi, które teraz były radosne i żywe, ale to się zmieni z
upływem tygodnia.
To było najgorsza część tego wszystkiego, wiedza, że będzie więcej ciał.
Kiedy nie miała już więcej łez do wypłakania, wstała i wyszła z budynku, prosto
w czarne objęcia nocy. Pragnęła tylko wrócić do siebie i sprać przez weekend, ale
wiosenne przesilenie nie dbało o to. Było tak wiele do zrobienia, by upewnić się że żniwa
będą dobre. Pomimo obecnego kryzysu, ludzie będą potrzebowali ziarna do jedzenia i
napitków do picia.
Idąc przez ciepłe nocne powietrze, w myślach próbowała skupić się na obrzędach,
które powiedzą jej jakie zboże ma być gdzie posiane... Ale obraz martwej buzi dziecka
uniemożliwiał jej to wszystko.
To nie było sprawiedliwe. Ona nie była nawet uzdrowicielką. Czemu wciągnęli ją
w to wszystko?
Potrząsnęła głową nad tym niemym pytaniem. To było takie egoistyczne użalać się
nad sobą, podczas gdy tyle dzieci było chorych i umierających. Poza tym ona znała
odpowiedź. Prosili ją, ponieważ byli zdesperowani. Gotowi na wszystko, byle tylko
powstrzymać dziwną plagę. A zrozumienie natury i roślin mogło dać im jakąś
wskazówkę. Niestety- tak nie było.
Opactwo było ciemne, a powietrze zatęchłe, gdy Sophie pchnęła jego ciężkie
drzwi. Siedząc przy biurku nie była w stanie skupić się na listach ze zbożami, myśli wciąż
jej uciekały. Zmusiła się jednak do skupienia. Praca była ciężka, ale pozwoliła chociaż na
moment oderwać się od przykrej codzienności. Nic jej nie przeszkadzało, i w końcu
zapadła w sen.
Gdy tylko przymknęła powieki, senna jawa zadrwiła z niej- nie tylko w kwestii
dzieci, ale i sytuacji ogólnej Sophie. Trzy lata i co ona osiągnęła? Nadal traktowali ją jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki