Cook Robin - Polisa śmierci, Ebooki fantastyka

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robin Cook
POLISA ŚMIERCI
Wszystkim dzieciom pokrzywdzonym przez los
Podziękowania
Pisarz potrzebuje wielu przyjaciół. Przynajmniej ten pisarz.
Takich, którzy bez mrugnięcia okiem odbiorą telefon czy przyjmą
wizytę, często niespodziewaną, i cierpliwie odpowiedzą na pytania o
to, jak jest, lub co wolą, albo chętnie przeczytają szkic czy studium
postaci i wydadzą opinię. Oni wiedzą, o kim mówię, i serdecznie im
dziękuję. Oczywiście jak zawsze jest jeszcze Joe Cox, który wie
więcej o prawie i biznesie, niż ja kiedykolwiek będę wiedział, i Mark
Flowenbaum, prawdziwy medyk sądowy. No i Jean Reeds Cook,
wspaniała czytelniczka, która nie pozwala mi się lenić. Wielkie dzięki
wam wszystkim.
Prolog
Krasnojarsk, Rosja 14 marca 2011, 04.22
Prek Wllasi dotknął palcem wskazującym prawej ręki blizny na
górnej wardze, której rozszczep zoperowano byle jak, kiedy był
niemowlęciem. Wykonywał ten gest bezwiednie i bardzo często,
częściej, kiedy się czymś stresował. Teraz stał w obskurnym pokoju
na dziesiątym piętrze opuszczonego, pamiętającego czasy ZSRR
wieżowca w rosyjskim mieście Krasnojarsk i zdenerwowanie
narastało w nim z każdą chwilą.
Jeszcze raz zerknął na zegarek, potem popatrzył na Gentiego
Hajdiniego, który opierał się o rozkładany stół i grzebał sobie
scyzorykiem pod paznokciem, od czasu do czasu ziewając. Ilekroć
widział haczykowaty nos towarzysza, zdumiewały go jego proste
linie. Pod tym kątem przypominał bardziej ostry koniec topora.
Tak, Czeczeni zjawią się na bank, Genti właśnie zapewnił go o
tym po raz dziesiąty. Dobrzy ludzie z ojczystej Albanii ręczyli za tę
ekipę. Wprawdzie czuł jego dotyk, ale i tak sprawdził pistolet
Makarowa wsadzony za pasek z tyłu spodni. Torba Pumy z pół
milionem euro leżała na podłodze. I pieniądze, i broń w głąb Rosji
przeszmuglował w ciężarówce pełnej tureckich owoców Genti. Nic
dziwnego, że padał z nóg.
Teraz mogli już tylko czekać.
Było potwornie zimno słupek rtęci spadł poniżej minus
dwudziestu, a od zachodu słońca dzieliło ich półtorej godziny. Niebo
na zewnątrz miało ten sam brudny odcień co budynki i ziemia. Prek
zaczął chodzić od ściany do ściany dużego pomieszczenia. Był
skrupulatnym człowiekiem: poczytał sobie wcześniej o Krasnojarsku.
Sześćdziesiąt kilometrów od Jeniseju leżał Zeleznogorsk, lepiej
znany pod dawną radziecką nazwą Krasnojarsk-26: miasto zamknięte,
w którym mieścił się kompleks fabryk przetwarzających Bóg jeden
wie jak egzotyczne i niebezpieczne materiały do produkcji Bóg jeden
wie jakich środków zagłady. Swego czasu pluton do celów
militarnych wytwarzały tu trzy reaktory jądrowe, ostatni zamknięto
dopiero niedawno.
Przez lata Rosjanie wrzucali radioaktywne odpady z fabryk
nuklearnych prosto do rzeki, dopóki nie poszli po rozum do głowy i
nie wywiercili setek szybów, którymi wpompowywali śmiercionośny
szlam pod ziemię. Prek wiedział, że natężenie promieniowania
odpowiada tam stu Czarnobylom, i to był kolejny powód, dla którego
nie mógł się doczekać, by opuścić to miejsce.
Do środka weszło cicho dwóch mężczyzn. Żylaści i o surowych
twarzach, mieli na sobie identyczne czarne płaszcze.
- Artur? Nikołaj?
Jeden z nich podszedł na odległość trzech metrów od Preka.
- Artur to ja. - Wskazał na swojego towarzysza. - A to jest
Nikołaj.
Prek obejrzał się na Gentiego, który skinął głową. Takie dane mu
podano: Artur Zakojew i Nikołaj Dudajew.
- Dużo sobie śpiewacie - rzucił Prek po rosyjsku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki