Conan Barbarzynca Tom I - Robert E. Howard, Ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->ROBERT E. HOWARDConan Barbarzyńca Tłumaczenie: Zbigniew A. KrólickiRedakcja: Paweł Dembowski i Katarzyna DerdaSkład i korekta: Katarzyna Derda i Paweł DembowskiIlustracja na okładce: Margaret BrundageProjekt graficzny okładki: Nina MakabreskuWszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reservedISBN ----Wydawca: Code Red Tomasz Stachewiczul. Sosnkowskiego  m. - Warszawa .Conan BarbarzyńcaoFENIKS NA MIECZUronań.Nad kopulastymi dachami i lśniącymi wieżami zalegała upiorna cisza i mrok przedświtu.Cztery zamaskowane postacie prześlizgnęły się przez uchylone czyjąś ręką drzwi i szyb-ko wtopiły się w ciemność jednej z setek krętych ulic tworzących prawdziwy kamiennylabirynt. Szczelnie zakutane w płaszcze, bez słowa zniknęły w ciemnościach, niczym du-chy pomordowanych. Przez nie domknięte drzwi spoglądała za nimi twarz wykrzywionaw sardonicznym uśmiechu — złowrogo błysnęły zmrużone oczy.— Idźcie, rycerze nocy — szepnął drwiąco głos. — O, głupcy! Nie wiecie, że śmierćdepcze wam po piętach jak ślepy pies.Powiedziawszy to, mężczyzna, zamknął drzwi i zasunął rygle, po czym odwrócił sięi ze świecą w dłoni ruszył korytarzem. Był ponurym olbrzymem o śniadej skórze zdra-dzającej stygijskie pochodzenie. Wszedł do komnaty, w której na pokrytej jedwabiemkanapie leżał odziany w znoszoną aksamitną szatę wysoki, chudy mężczyzna sączący winoz wielkiego, złotego pucharu.— No, Ascalancie — rzekł Stygijczyk, stawiając świecę — twoi durnie wypadli naulicę jak szczury z nory. Używasz dziwnych narzędzi.— Narzędzi? — odparł Ascalant. — Oni sądzą, że to ja jestem narzędziem. Od mie-sięcy, kiedy buntownicza czwórka wezwała mnie z głębi pustyni, żyję w samym sercutwierdzy wroga, za dnia kryjąc się w tym nędznym domu, a nocami skradając się przezciemne uliczki i jeszcze ciemniejsze korytarze. I dokonałem tego, czego nigdy nie zdo-łaliby dokonać ci zbuntowani dworacy. Z pomocą tych oraz innych agentów, z którychwielu nigdy nie widziało mojej twarzy, wznieciłem w państwie niepokój i niezadowole-nie. Krótko mówiąc, pozostając w cieniu, przygotowałem upadek zasiadającego na troniekróla. Na Mitrę, nie na darmo byłem mężem stanu, zanim wyjęto mnie spod prawa!— A ci durnie, którzy uważają się za twoich panów?— Nadal myślą, że im służę, i będą tak uważać, dopóki nie dopniemy celu. Kim są,by mierzyć się z Ascalantem? Karzeł Volmana — książę Karabanu, Gromel — dowódcaCzarnego Legionu, Dion — tłusty baron Attalus i Rinaldo — pustogłowy minstrel. Toja uczyniłem z nich stalowe ostrze buntu, a gdy przyjdzie czas, zniszczę ich, wykorzystującich własne przywary. To jednak przyszłość — dzisiejszej nocy zginie król.— Kilka dni temu widziałem armię opuszczającą miasto — rzekł Stygijczyk.— Udali się na pogranicze niepokojone przez pogańskich Piktów, podnieconychdo szaleństwa trunkami, które dla nich przemyciłem przez granicę. Pieniądze Diona toumożliwiły. A Volmana wyprowadził z miasta resztę królewskich oddziałów. Za pośred-nictwem swego książęcego krewniaka w Nemedii z łatwością namówił króla Numę, abyzażądał przybycia Trocera — seneszala Akwilonii i księcia Poitain. Rzecz jasna, taka misjawymaga nie tylko eskorty własnych oddziałów, ale również honorowej asysty królewskiejgwardii z Prosperem, prawą ręką króla Conana, na czele. Tak więc w mieście została tyl-ko przyboczna straż króla i Czarny Legion. Za pośrednictwem Gormela przekupiłemzadłużonego oficera tej straży, który o północy odwoła wartę sprzed drzwi królewskiejkomnaty. Wtedy ja z moimi szesnastoma gotowymi na wszystko łotrami przez ukryteprzejście wtargnę do pałacu. A kiedy dokonamy dzieła, to nawet jeśli lud nas nie poprze,Czarny Legion Gromela wystarczy, aby utrzymać miasto i tron.— A Dion myśli, że tron przypadnie jemu?— Tak. Ten tłusty dureń rości sobie do niego prawo ze względu na domieszkę kró-lewskiej krwi w swoich żyłach. Conan popełnił błąd, pozwalając żyć ludziom chełpiącymsię pokrewieństwem ze starą dynastią, której wydarł koronę Akwilonii. Volmana chcewrócić do łask, aby podźwignąć do dawnej świetności swoje podupadłe włości. Gromelnienawidzi Pallantidesa, dowódcy Czarnych Smoków, i z uporem prawdziwego Bossoń-czyka dąży do objęcia dowództwa nad całą armią. Rinaldo jako jedyny z nich nie kierujesię prywatą. Widzi w Conanie gruboskórnego barbarzyńcę o skrwawionych rękach, któ-ry przybył z północy, by plądrować cywilizowany kraj. Idealizuje króla, którego Conan .Conan Barbarzyńcaozabił, aby zdobyć tron, i pamięta jedynie to, że martwy władca czasami popierał sztukę.Nie pamięta, ile zła wyrządził, i sprawia, że lud też o tym zapomina. Już otwarcie śpiewają„Lament po zamordowanym królu”, w której to pieśni Rinaldo opłakuje tego łotra jakświętego i ogłasza Conana „ponurym dzikusem z piekła rodem”. Conan śmieje się z tego,ale lud szemrze…— Czemu on nienawidzi Conana?— Poeci zawsze nienawidzą władców. Dla nich doskonałość zawsze znajduje się zaostatnim lub następnym zakrętem. Uciekają przed rzeczywistością w marzenia o przeszło-ści i jutrze. Rinaldo to płonąca pochodnia idealizmu. Uważa, że zabijając Conana, uwolnilud od tyrana. A jeśli o mnie chodzi… no, kilka miesięcy temu moją jedyną ambicją by-ło grabienie karawan. Teraz powróciły stare marzenia. Conan zginie i Dion zasiądzie natronie. Później on też umrze. Jeden po drugim umrą wszyscy moi przeciwnicy. Stanie siętak dzięki ogniowi, stali lub tym straszliwym nalewkom, które tak dobrze sporządzasz.Ascalant, król Akwilonii! Jak ci się to podoba?Stygijczyk wzruszył szerokimi ramionami.— Był taki czas — rzekł z nieskrywaną goryczą — kiedy ja też miałem ambicje, przyktórych twoje zdają się dziecinne i pozbawione gustu. Jakże nisko upadłem! Moi daw-ni rywale i pomocnicy wybałuszyliby oczy ze zdziwienia, gdyby ujrzeli Thoth-Amona,Mistrza Kręgu, służącego jako niewolnik u cudzoziemca wyjętego spod prawa i wspo-magającego drobne ambicyjki baronów i królów!— Pokładałeś wiarę w magię i zaklęcia — odparł niedbale Ascalant. — Ja wierzęw mój rozum i miecz.— Rozum i miecz są niczym źdźbła trawy na wietrze wobec wiedzy Ciemności —warknął Stygijczyk, a w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. — Gdybym nieutracił pierścienia, byłbyś na moim miejscu, a ja na twoim.— Jednak — odparł niecierpliwie Ascalant — nosisz na grzbiecie ślady mojego biczai chyba dalej będziesz je nosił.— Nie bądź taki pewny! — Przez moment twarz niewolnika wykrzywiła się gryma-sem szalonej nienawiści. — Któregoś dnia jakimś sposobem odnajdę pierścień i wtedy,na kły jadowe Seta, zapłacisz mi…Porywczy Akwilończyk zerwał się z otomany i mocno uderzył go w twarz. Thoth--Amon zatoczył się w tył, krew popłynęła mu z rozciętych warg.— Stałeś się zbyt zuchwały, psie! — ryknął banita. — Uważaj, wciąż jestem twoimpanem, który zna twój mroczny sekret. No, dalej, wejdź na dach i krzycz, że Ascalant jestw mieście i spiskuje przeciw królowi! Może się ośmielisz?— Nie ośmielę się — mruknął Stygijczyk, ocierając krew z ust.— Taak, nie ośmielisz się — uśmiechnął się zimno Ascalant — bo jeśli umrę wskutektwojej zdrady czy niedbalstwa, kapłan w pustelni na południowej pustyni dowie się o tymi złamie pieczęć manuskryptu, który mu zostawiłem. A przeczytawszy go, szepnie słowow Stygii i o północy zawieje wiatr z południa. I gdzie się wtedy schronisz, Thoth-Amonie?Niewolnik zadrżał, a jego śniada twarz nagle pobladła.— Dosyć! — Ascalant raptownie zmienił temat. — Mam dla ciebie zadanie. Niewierzę Dionowi. Radziłem mu, aby udał się do swoich włości i pozostał tam, aż dokonamydzieła. Ten tłusty dureń nie zdołałby dziś ukryć przed królem swojego zdenerwowania.Pojedziesz za nim i jeśli nie dogonisz go na drodze, podążysz do jego włości i pozostanieszprzy nim dopóty, dopóki go nie wezwiemy. Nie spuszczaj go z oka. Trzęsie się ze strachui może się wygadać. Gotów nawet pobiec do Conana i zdradzić nasze plany w nadzieiocalenia własnej skóry. Idź!Niewolnik skłonił się, ukrywając targającą nim nienawiść i zrobił, co mu kazano.Ascalant znów zajął się pucharem. Nad bogato zdobionymi kopułami dachów wstawałświt, czerwony jak krew..y by o o nna c a bo yo o yao on a y a y zcz roz o y .Conan Barbarzyńcaocz razCo zyroocy za rrzyczynao naro a rKomnata była duża i urządzona z przepychem. Na ścianach wykładanych boazerią zesłoniowej kości wisiały kosztowne gobeliny, na posadzce leżały grube dywany, a wysokisufit zdobiły kunsztowne, posrebrzane ornamenty. Za inkrustowanym złotem sekreta-rzykiem siedział mężczyzna, którego szerokie bary i spalona słońcem skóra wydawały siędziwnie nie posuwać do tego ociekającego luksusem wnętrza. Zdawał się być raczej czę-ścią krainy słońca i wiatru oraz wyniosłych górskich szczytów. Każdy jego ruch zdradzałstalową siłę mięśni doskonale skoordynowanych z bystrym umysłem i refleksem uro-dzonego wojownika. W jego ruchach nie było cienia sztuczności czy pozy., Albo trwałw bezruchu — niczym spiżowy posąg — albo poruszał się, ale nie gwałtownymi zrywaminadmiernie napiętych mięśni, lecz z kocią zwinnością trudną do uchwycenia okiem. Jegoszaty były skromne, chociaż z kosztownego materiału. Nie nosił żadnych ozdób ni pier-ścieni, jedynie przetykaną srebrem opaskę, która przytrzymywała prosto przyciętą grzywęczarnych włosów.Odłożył złoty rylec, którym pracowicie kreślił znaki na woskowanych tabliczkach,podparł brodę pięścią i spojrzał zazdrośnie swoimi płonącymi, niebieskimi oczami nastojącego przed nim człowieka. Mężczyznę tego niezwykle zajmowały własne sprawy, bowłaśnie sznurował swój pozłacany pancerz i pogwizdywał pod nosem — co było dośćniekonwencjonalnym zachowaniem, jeżeli zważyć, że robił to w obecności króla.— Prospero — rzekł siedzący za stołem — sprawy związane z kierowaniem państwemmęczą mnie bardziej niż wszystkie bitwy, jakie stoczyłem, razem wzięte.— Takie są zasady gry, Conanie — odparł ciemnowłosy książę Poitain. — Jesteśkrólem — musisz grać swoją rolę.— Wolałbym pojechać z tobą do Nemedii — rzekł z zawiścią Cymeryjczyk. — Wydajesię, że minęły wieki, od kiedy ostatni raz siedziałem na koniu. Jednak Publiusz mówi, żesprawy państwowe wymagają mojej obecności w stolicy.Niech go diabli! Kiedy obalałem starą dynastię — ciągnął po chwili z niedbałą po-ufałością, na jaką pozwalał sobie tylko w rozmowach z Prosperem — wydawało mi się todość łatwe. Spoglądając teraz wstecz, widzę za sobą długą drogę: te wszystkie dni znojui udręki, intryg i zabijania zdają się snem. Jednak nie dośniłem go do końca, Prospe-ro. Kiedy król Numedides legł martwy u mych stóp i kiedy zerwawszy koronę z jegookrwawionych skroni założyłem ją na własne, osiągnąłem granicę, której nie przekra-czałem w swoich snach. Byłem przygotowany na to, by założyć koronę, ale nie na to,aby ją nosić. Za dawnych, dobrych czasów pragnąłem jedynie dobrego konia i ostregomiecza w garści. Wszystko wydawało mi się proste. Dziś nic nie jest proste, a mój mieczjest bezużyteczny… Kiedy obalałem Numedidesa, uważali mnie za Wyzwoliciela — terazplują na mój widok. W świątyni Mitry postawili posąg tego wieprza, a lud wznosi przednim żałobne pienia — hymny ku czci świętego męża zamordowanego przez krwawegobarbarzyńcę. Gdy jako najemnik wiodłem jej armie do zwycięstwa, Akwilonia nie pa-miętała o tym, że jestem cudzoziemcem, ale teraz nie może mi tego wybaczyć. Teraz doświątyni Mitry, aby palić kadzidła Numedidesowi, przychodzą ludzie, którym jego kaciucinali ręce i wyłupiali oczy, ludzie, których synowie zginęli w jego lochach, którychżony i córki zawleczono do jego seraju. Niewdzięczni durnie!— W znacznej mierze odpowiada za to Rinaldo — odparł Prospero, zaciskając paso jeszcze jedną dziurkę. — Śpiewa pieśni, które doprowadzają ludzi do szaleństwa. Powieśgo w błazeńskim stroju na najwyższej wieży w mieście. Niech układa rymy dla sępów.Conan potrząsnął swoją lwią grzywą.— Nie, Prospero, nie mogę tego zrobić. Wielki poeta jest czymś więcej niż naj-większy król. Jego pieśni są potężniejsze od mojego berła. Gdy kiedyś zechciał zaśpiewać .Conan Barbarzyńcao [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki