Catherine Coulter - Dziedzictwo 03 - Dziedzictwo Valentine, CYKL - DZIEDZICTWO

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->CATHERINECOULTEROk.DZIEDZICTWOVALENTINE'-^«rt --•' >/\\/~>przełożyłaHanna Rostkowska-KowalczykoWarszawa 1999Tylni oryginału The Valentine LegacyRedakcja: Dorota CzupkiewiczProjekt oktadki: Maciej SadowskiOpracowanie techniczne: Marzena PiłkoKorekta: Maria SienkiewiczROZDZIAŁ1Okolice Baltimore, Marylandmarzec 1882 rokuWyścigi w hrabstwie Slaughter: sobotnie gonitwy,ostatni bieg na pół miliCopyright © 1997 Catherine Couiter.Copyright © I W ) forthe Polish translation Wydawnictwo „bis"ISBN 83-87082-86-4Wydanie IWydawnictwo „bis"01-446 Warszawaul. Lędzka 44atel./fax (0-22) 37 10 84-mail: bis@optimus.waw.plDruk iZakłady Graticz80-164 Gdańsk, ul. Trzy Lipy 3Przegrywał. Do diabła, nie chciał przegrać, zwłasz­cza z Jessie Warfield, tym okropnym bachorem. Tużza sobą czul obecność Rialto, mocno i rytmicznieuderzającego kopytami w czarną ziemię, z wyciągnię­tą do przodu głową, z napiętymi, wyraźnie zarysowa­nymi mięśniami. Spojrzał za siebie przez lewe ramię.Rialto pędził szybciej niż człowiek uciekający z łóżkakochanki na widok jej męża. Przeklęty pięciolatekmiał w sobie więcej wytrzymałości niż energicznymężczyzna.James przycisnął twarz do uszu Tinpina. Zawszeprzemawiał do swoich koni przed wyścigiem i w trakciejego trwania, aby ocenić ich nastrój. Dobroduszny Tin¬pin chętnie współpracował z Jamesem. Jak większośćjego wierzchowców, był zawziętym zawodnikiem; miałserce do walki. Koń, podobnie jak James, chciał zwy­ciężać. Tylko raz, kiedy jeden z dżokejów zdzielił go ba­tem po bokach, zapomniał o zawodach i wpadł w szał.Omal nie zabił dżokeja i przegrał wyścig.James czul pod sobą ciężki oddech poczciwegoTinpina. Koń wolał raczej krótkie biegi na ćwierć mi­li niż dystans półmilowy, więc Rialto górował nad nim5zarówno możliwościami, jak i doświadczeniem. W ka­rierze Tinpina był to dopiero drugi taki bieg. Jamesścisnął nogami boki konia i zaczął mu w kółko powta­rzać, że da radę, że jest w stanie zachować przewagęnad tym nędznym, małym kasztankiem, że potrafi zo­stawić Rialto - nazwanego tak samo, jak ten głupimost w Wenecji - daleko w tyle. Powinien ruszyć doprzodu teraz, bo za chwilę będzie już za późno. Jamesobiecywał Tinpinowi dodatkowe wiadro owsa i wodęz dodatkiem szampana. Koń przyspieszył, ale to niewystarczyło.Przegrał - zaledwie o jedną długość. Boki Tinpinawznosiły się i opadały. Dyszał ciężko, po szyi spływałmu pot. James poprowadził go wolno, słuchającokrzyków i wiwatów tłumu. Pogładził mokrą szyjęTinpina, powtarzając mu, że walczył dzielnie i wygrał­by, gdyby to nie James na nim jechał. I stałoby się tak,do diabła, pomimo słynnego, magicznego podejściaJamesa do koni. Niektórzy utrzymywali nawet, że Ja­mes sam donosi swoje konie do linii mety. Cóż, ostat­nio mu się to nie zdarzało.Właściwie nie przybiegł nawet drugi po Rialto. Za­jął trzecie miejsce, za innym kasztanem pełnej krwi zestajni Warfielda, czterolatkiem o imieniu PoławiaczPereł, który w ostatniej chwili wyprzedził Tinpina,muskając ogonem nogę Jamesa.Tinpin nie należał do wytrzymałych, ale w końcu tonie była gonitwa na dystansie czterech mil, a jedyniepółmilowy wyścig, gdzie wytrzymałość nie powinnaodgrywać specjalnej roli. Znaczenie miał pokaźny cię­żar Jamesa. Tinpin wygrałby bieg, mając lżejszegojeźdźca na grzbiecie. James zaklął i uderzył szpicrutąw but do konnej jazdy.- James, niech cię diabli, przez ciebie przegrałemdziesięć dolarów!6James z opuszczoną głową przekazał Tinpinachłopcu stajennemu. Otrząsnął się z przygnębieniai uśmiechnął do swojego szwagra Gifforda Poppleto¬na, który zmierzał w jego stronę, podobny do ucywili­zowanego byka - niski, mocarny, bez grama zbędne­go tłuszczu. Lubił Giffa i w pełni aprobował jegoubiegłoroczny ożenek z Urszulą, swoją siostrą.- Stać cię na to - zawołał w odpowiedzi.- Oczywiście, ale nie w tym rzecz. - Gifford zacząłiść obok niego, stawiając długie, niespieszne kroki. -Próbowałeś, James, ale jesteś o wiele za duży na dżo­keja. Pozostali jeźdźcy ważyli nawet o kilkanaście ki­logramów mniej od ciebie.- Do diabla, Giff, ty masz głowę - powiedział Ja­mes z udawanym przekonaniem. - Szkoda, że 0 tymnie pomyślałem. A ja sądziłem", że tylko znawcy o tymwiedzą.- Ha, ja znam się na wielu rzeczach - odparł Giffz szerokim uśmiechem. - Kurczę, nie stawiałbym naciebie, gdyby Urszula nie zmusiła mnie do tego.- Ten dzieciak waży chyba jeszcze mniej - odezwałsię James.- Dzieciak? Ach, Jessie Warfield. Z pewnością.Tym większa szkoda, że w drugiej gonitwie biednyRedcoat złamał sobie nogę. Tak dobrze go wyszkoli­łeś. Ile on waży? Z pięćdziesiąt kilogramów?- Czterdzieści pięć. Wiesz, jak złamał nogę? Innydżokej wepchnął go na drzewo.- Denerwuje mnie to. Wiesz, James, ktoś powinienopracować reguły wyścigów konnych. Ta brutalna wal­ka na torze to po prostu kpiny. Czytałem, że na zawo­dach w Wirginii koń faworyt został otruty przed wy­ścigiem.- Może to śmieszne - powiedział James - a możeczasem i niebezpieczne, ale wyścigi to czysta przyjem-7ność, Giff. Daj więc spokój. Uważaj tylko, z kim sięzakładasz.- Tak jakbyś ty uważał. Hej, Oslow, jak leci?Oslow Penny był zarządcą farmy hodowlanej Jame­sa. Jednak w czasie wyścigów pełnił rolę głównegostajennego, sprawującego pieczę nad wszystkimi koń­mi biorącymi udział w gonitwach. Był chodzącą „koń­ską encyklopedią", przynajmniej takim mianem ob­darzy! go James. A Klub Jeździecki Marylandprzychylał się do tej opinii. Oslow znal przodków każ­dego konia startującego w wyścigach od PołudniowejKaroliny po Nowy Jork. Znał także każdego ogierai każdą klacz oraz wyniki wszystkich gonitw w Amery­ce i Anglii.Oslow zbliżył się do nich, mrucząc coś pod nosem,i delikatnie wyjął z rąk Jamesa lejce Tinpina. Oslowmiał krzywe nogi, wymizerowany wygląd i najsilniej­sze ręce, jakie kiedykolwiek zdarzyło się Jamesowispotkać. Jego twarz była ogorzała i pooranazmarszczkami, a brązowe oczy kryły w sobie tyle samointeligencji, ile mocy miały jego dłonie.Oczami przymrużonymi z powodu ostrego, popołu­dniowego słońca zerknął na twarz Giffa.- Dzień dobry panu. Powodzi mi się świetnie, jakLilly Lou na zawodach Virginia High Ebb w ubiegłymtygodniu. A z pewnością lepiej niż panu Jamesowi.O właśnie, a jak ty się czujesz, kolego? Zmęczony,prawda? Cóż, robiłeś wszystko, co tylko się dało, by­łeś lepszy niż Dour Keg, ta krzywonoga kreatura, któ­rej stary Wiggins wciąż każe startować w wyścigach.Diabli nadali, nie zapamiętałem nawet imienia ogie­ra, od którego pochodzi, taki jest marny.- Postawiłeś na pana Jamesa, Oslow?- Ja nie, panie Poppleton - odparł Oslow, żylastą,szorstką dłonią gładząc szyję Tinpina. - Zrobiłbym to,8gdyby na Tinpinie jechał nie pan James, ale biednyRedcoat. Pan James po prostu za bardzo wyrost, lakjak Mała Neli, ta, która w czasie wyścigu osłów w Pół­nocnej Karolinie straciła głowę do tego stopnia, żenie była w stanie przekroczyć linii mety, chociaż i takzajmowała już ostatnie miejsce.Gifford roześmiał się.- Uważasz, że poszłoby mi lepiej niż panu Jamesowi?Oslow poklepał Tinpina po lewej łopatce.- Nie z rękami, w które pana wyposażono, paniePoppleton. Proszę mi wybaczyć, ale ma pan kiepskiedłonie, w przeciwieństwie do pana Jamesa, który sa­mymi czubkami palców potrafi zaczarować konia.- Dziękuję ci, Oslow, chociaż za to - odezwał sięJames. - A teraz, Giffordzie, poszukajmy Urszuli.Nie przypuszczam, abyście przywieźli ze sobą matkę?- Odchodząc, poklepał szyję Tinpina.- Dzięki Bogu, nie. Usiłowała odwieść Urszulę odprzyjazdu w to bezbożne miejsce.James zaśmiał się. Uśmiechał się jeszcze, gdy do­strzegł małą Warfield zbliżającą się w jego kierunku.W dżokejce, spod której wysuwały się rude włosy, wy­glądała zupełnie jak chłopiec. Twarz miała zaczer­wienioną od palącego słońca. Nos przecinała liniapiegów.Nie miał ochoty się zatrzymywać, przystanął jed­nak. Nie było to łatwe. Najchętniej by ją ignorował dokońca życia, ale, niech to diabli, był przecież dżentel­menem.- Gratulacje - powiedział, usiłując rozewrzećszczęki. Chociaż już wielokrotnie go pokonała, odkądukończyła czternaście lat, nadal źle to znosił. Nieumiał się do tego przyzwyczaić.Jessie Warfield, nie zwracając najmniejszej uwagina Gifforda Poppletona, prezesa Union Bank w Bal-9 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzonowiec.htw.pl
  • Odnośniki